AntyKomor.pl: Czy polski bloger trafi do więzienia?

Ponurego ciągu dalszego doczekała się głośna onegdaj sprawa polskiego blogera – twórcy strony Antykomor.pl, krytykującej i ośmieszającej prezydenturę Bronisława Komorowskiego. Media doniosły właśnie, że Robertowi F. postawiono zarzuty, za które grozi mu w sumie do pięciu lat pozbawienia wolności. Chodzi tu o znieważanie prezydenta oraz – uwaga – fałszowanie dokumentów i posługiwanie się nimi (w tym: cudzym dowodem osobistym). Zanosi się więc na skądinąd ciekawy proces kryminalno-polityczny i wręcz fenomenalny temat zastępczy dla mediów, zarówno pro- jak i antyrządowych. Czy jednak polski bloger rzeczywiście trafi do więzienia?

Czy twórca AntyKomor.pl pójdzie siedzieć?

W maju ubiegłego roku do mieszkania twórcy tej witryny weszli funkcjonariusze Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego, co spotkało się z masową krytyką opozycyjnych polityków, części mediów oraz wielu internautów. Młodemu człowiekowi, wyraźnie sympatyzującemu ze środowiskami a la PiS, skonfiskowano laptopa i nośniki pamięci, a ten bardzo szybko zamknął kontrowersyjną stronę. Potem jednak reaktywował ją na serwerze w USA. Prezydent musiał się tłumaczyć i zadeklarować, że nie ma z akcją służb specjalnych przeciw blogerowi nic wspólnego, a krytycy PO nie posiadali się z oburzenia, że do tak błahej sprawy (o ile w ogóle o jakiejś sprawie można mówić), zaangażowano ABW zamiast choćby dzielnicowego.

Media nie podają, niestety, o co chodzi ze wspomnianym fałszowaniem dokumentów – być może okaże się to w najbliższych dniach. Na razie pewne jest tylko to, że Robert F. stanie przed sądem. Proces zapowiada się ciekawie, a ja nie zazdroszczę sędziemu, który będzie w nim musiał wyrokować. Jakoś nie chce mi się wierzyć, by mógł to uczynić całkowicie bez nacisków, z różnych stron zresztą. Taki proces stanie się znakomitą okazją do prezentowania najrozmaitszych poglądów politycznych i kto tylko może, będzie się starał na nim coś ugrać.

Czy Robert F. trafi do więzienia? Nie sądzę. Bez względu bowiem na to, czy i jakie przestępstwa zostaną mu ewentualnie udowodnione, rządzący obóz bynajmniej nie potrzebuje teraz „więźnia politycznego”, „więźnia sumienia” czy „ofiary reżimu”. Spodziewałbym się raczej wyroku w zawieszeniu i serii apelacji aż po instancje międzynarodowe. Im taki spektakl potrwa dłużej, tym lepiej dla wszystkich:

– dla władzy, bo to świetny temat zastępczy (w tle można spokojnie podnosić podatki – zajęci precedensowym procesem ludzie zapominają o tym, co najważniejsze, czyli o „kasie”), a przy okazji będzie można „podyskutować o wolności w Internecie”, czyli wykombinować jakąś ustawę, która tę wolność ograniczy. Zwłaszcza, że z ACTA chyba się nie udało (choć nie mówmy „hop”),

– dla opozycji, bo będzie można bezlitośnie okładać zarówno Komorowskiego, jak i Tuska,

– dla mediów, bo jak ucichnie ograna już sprawa młodych W. i nieszczęsnej Madzi, na patelni zostanie im podany nowy, chwytliwy samograj.

*

Wszyscy będą więc zadowoleni. A tak na marginesie: jako bloger, trochę się dziwię, że twórca AntyKomor.pl nie wykorzystał szansy, jaką dało mu nagłośnienie jego sprawy. Moim, całkowicie subiektywnym zdaniem, blog – niegdyś mimowolnie reklamowany, gdzie się tylko dało (każda wzmianka o nim jest przecież w pewnym sensie reklamą, choćby niezamierzoną), jest słabiuteńki pod każdym względem. Tkwi na jakimś trzeciorzędnym serwerze w USA, gdzie nawet w środku nocy zdarzają się potężne „lagi”, merytorycznie jest nieudolnym połączeniem mało zabawnej satyry, nieporadnych próbek komentarza politycznego oraz sabatem komentatorów, obrażających nie tylko lokatora Pałacu Prezydenckiego, ale i wielu innych polityków przy okazji. Sam autor bloga zresztą też nie przebiera szczególnie w słowach, rozprawiając się z komentatorami, o ile są mu nieprzychylni. Jak na witrynę, o której kiedyś było tak głośno, komentarzy jest niewiele, odwiedzających zapewne także. Być może przybędzie ich teraz, ale potencjał nie będzie już tak duży, jak przed niespełna rokiem.

Spodziewać się też należy kolejnej próby wyznaczenia, tak przez sąd, jak i – „przy okazji” – przez władzę granicy dopuszczalności krytyki. Gdyby legislacja w Polsce uprawiana była na wysokim poziomie, mogłoby to cieszyć, bo rzeczywiście warto raz na zawsze ustalić, gdzie kończy się uprawniona krytyka i satyra, a gdzie zaczyna zwyczajne opluwanie. Takie ustalenie, gdyby było naprawdę salomonowym wyrokiem, dałoby poczucie bezpieczeństwa internautom z jednej strony, a obiektom ich komentarzy – z drugiej. Obawiam się jednak, że może się to skończyć kolejnym prawnym bublem, otwierającym furtkę albo do „blokowania szkodliwych treści”, albo do represjonowania za każdą krytykę, która urazi jakiegoś prominenta.