Małżeństwo na odległość, to jedna z najtrudniejszych rzeczy z jakimi przyszło mi się zmagać w mojej codzienności. To, co dla większości partnerek, żon czy zwał jak zwał jest czymś normalnym, dla mnie stanowi pewnego rodzaju science fiction i to niemal od pierwszych chwil naszej wspólnej drogi.

Jesteśmy jednym z tych małżeństw, które w chwili decydowania się na wspólne życie, musiało podjąć więcej niż jedną trudną decyzję. Zanim byliśmy na to finansowo gotowi, w naszej świadomości i w moim ciele pojawił się Jaś, który całkowicie przewartościował i przyspieszył wszystko o czym między wierszami rozmawialiśmy ze sobą od pewnego czasu. Małą, wynajmowaną kawalerkę, postanowiliśmy wymienić na własne, sporych rozmiarów mieszkanie w dobrze rokującej kamienicy w centrum miasta. Musieliśmy się umeblować, kupić wszystko co potrzebne jest przy maleństwie i żyć tak, by nie pielęgnować w sobie poczucia niespełnienia i niezadowolenia z wykreowanej na własne życzenie rzeczywistości. Zarówno ja, jak i mój ślubny mamy w sobie spory pierwiastek hedonizmu, dzięki czemu łatwej niż oszczędzanie wychodzi nam wydawanie zarobionych pieniędzy. Mąż uwielbia nowinki technologiczne, a ja nie mogę żyć bez gadżetów ułatwiających mi codzienne funkcjonowanie i książek. Oboje, uwielbiamy też, wydawać spore sumy na prezenty i przyjemności dla naszego dziecka, wychodząc z założenia, że komu jak komu, ale Jemu nigdy niczego zabraknąć nie może. Staramy się przy tym go nadto nie rozpieszczać (nie powiem, że na to wychodzi). W związku z tym, nasze miesięczne oczekiwania finansowe przerastają średnią krajową. Oboje pracujemy. Mój mąż to typowy korposzczur, który swą korpopracą cieszy się od chwili, gdy firma podpisała z nim umowę. Ja, to typowa bujająca w obłokach, naukowa mama, która bardziej od pracy w laboratorium życzyłaby sobie siedzenie w domu i zarobkowe pisanie książek o statusie bestsellerów. I w powyższej sielance jest tylko jeden, mały problem… mój mąż pracuje ponad 200 kilometrów od naszego domu, a nienormowany czas pracy uniemożliwia mu częstsze przyjeżdżanie do domu, dlatego mamy go z synkiem tylko na weekendy. Straszne? Nie do końca, gdyż dwa, wspólnie spędzane dni, dają nam więcej niż niejednym cały tydzień nieefektywnych powrotów z pracy.

Pamiętam czasy, gdy mąż pracował jeszcze tu na miejscu. Wychodził o świcie i wracał wtedy, kiedy ja zmęczona dniem z małym dzieckiem, marzyłam o chwili gdy położę się do łóżka. On też, tak więc nasze wspólne chwile opierały się na wspólnym kładzeniu się spać i wzajemnym pochrapywaniu. Odkąd Sebastian pracuje spory kawał od domu, nasza sytuacja zmieniła się o tyle, że dziś nasze wspólnie pochrapywanie odbywa się podczas naszych wieczornych rozmów na facetime.

Znajomi, rodzina często współczują mi mojej sytuacji. Brak męża na miejscu, samodzielne zmaganie się z przeciwnościami losu, ale prawda jest taka, że bardzo podobnie żyje każdy z nas. Żyjemy w czasach, w których na wszystko trzeba porządnie zapierdzielać i aby móc mieszkać na swoim, kupować fajne sprzęty, ciuchy, zdrowe jedzenie, leki itp. trzeba dokonać wyboru: albo słodkie życie rodzinne za 2 tys. zł. brutto, albo intensywny zapierdziel za miłą dla oka sumkę na koncie, na początku każdego miesiąca. My podjęliśmy decyzję, że mąż spełnia się zawodowa, a ja spełniam się jako pracująca mama i żona i ze wszystkich sił staram się ogarniać brzdąca w pojedynkę. Mieszkanie, oczywiście na kredyt, który będziemy teraz spłacać do tzw. usranej śmierci, kupiliśmy przed naszym życiowym przewrotem, kiedy to mąż pracował w dziwnym trybie: praca, 4 godziny snu, praca… W chwili gdy spłynęła na nas propozycja jej zmiany, z minusem w postaci przeprowadzki, nie zastanawialiśmy się ani sekundy. Póki co zostałam w Łodzi, a on 5 dni w tygodniu jest z dala od nas. Wbrew powszechnej opinii, nie jest to sytuacja posiadająca same minusy, a jeśli należysz do kobiet które znajdują się lub wkrótce znajdą się w podobnej sytuacji, zachęcam do wnikliwej lektury moich poniższych słów o charakterze miniporadnika racjonalnej „słomianej wdowy”.

Podstawą przetrwania jest zaufanie i to obustronne. Bez niego ani rusz i to co oczywiste, najczęściej stwarza nam najwięcej kłopotów. Ty, sama z dzieckiem, on gdzieś tam w świecie otoczony wianuszkiem atrakcyjnych asystentek z nogami do samej podłogi. Z takim podejściem zamiast spać, będziesz rozmyślać o jego potencjalnych zdradach. To błędne koło, gdyż jeśli facet miałby Cię zdradzić, zrobiłby to wszędzie tam, gdzie nadarzyłaby się na to dogodna okazja. Mądry mężczyzna nie traktuje pracy w innym mieście jako cichego pozwolenia na skok w bok, zatem jeśli jesteś żoną lub partnerką mądrego faceta, po prostu mu zaufaj. Znam kilka sytuacji, w których mąż był nieuczciwy tuż pod nosem swojej kobiety, i żadnego, w którym mężczyzna byłby nieuczciwy tylko dlatego, że wyjechał do pracy i „zerwał się z łańcucha”. Otóż to, mężczyzna nigdy nie może poczuć, że kiedykolwiek na nim był. Nikt nie chciałby być niewolnikiem swojego związku i nawet w małżeństwie jedna i druga strona musi móc oddychać swoim, własnym powietrzem. Nigdy nie sprawdzaj jego maili, telefonów czy listów zaadresowanych wyłącznie na niego. Brak zaufania to też rodzaj zdrady, jeśli coś podejrzewasz, po prostu spytaj, facet podstawiony pod ścianą, zazwyczaj nie potrafi kłamać.

Musicie nauczyć się obustronnego nazywania swoich problemów. Dialog, to podstawa związku na odległość. NIGDY PRZENIGDY nie można dopuścić do sytuacji NAWARSTWIANIA SIĘ PROBLEMÓW! bo nierozwiązane wrócą i uderzą z podwojoną siłą. Zduszanie problemów w zarodku, poprzez konwersację, nazywanie lęków, obaw i pragnień to podstawa udanego związku w ogóle, a już tym bardziej związku na odległość.

Tęsknota trawi tylko na początku, potem ustępuje miejsca przyzwyczajeniu, które rodzi największy problem tego typu związku. To pewnego rodzaju paradoks, gdyż owe przyzwyczajenie się do nieobecności partnera, rodzi w sobie proces odzwyczajania się od siebie. Powroty ukochanego, to jednoczesny powrót jego porozrzucanych skarpetek, pogniecionych poduszek na kanapie, pościąganego prześcieradła i nieodnoszonych kubków po kawie, od których zdążyłaś się już odzwyczaić. Powrót ukochanego to jednoczesny powrót do życia we dwoje, proces dostosowywania się do siebie, kompromis w zarządzaniu wspólnym czasem i najzwyklejsze tolerowanie wad drugiej połówki, które jako pierwsze uciekają z Twej podświadomości. To spore utrudnienie, gdyż często nie można oprzeć się wrażeniu, że tuż po powrocie, jesteście sobie bardziej obcy, niż podczas rozmów telefonicznych czy rozmów na facetime (odpowiednik skypa w iphone) i działacie sobie na nerwy.

I najgorsze…

Nagle okazuje się, że jako osoba rozkochana w ciszy, bardziej niż przy wieczornym filmie lubię spędzać czas z książką w ręku. Ostry, uwielbiany przez męża heavy metal, zastępuję delikatną muzyką, która gładzi moje zmysły, odpręża i pomimo otwartych jeszcze oczu, pozwala mi odpłynąć. Owinięta w koc, zapalam swój ulubiony wosk Yankiee Candle, sączę ulubioną herbatę i rozkoszuję się samotnością, o ile zmęczona zmaganiem się z milionem codziennych spraw nie zasnę :p aż w piątek wraca mój mąż, a wraz z nim cały męski chaos, który roztacza wokół siebie. Zmiana o 180 stopni, ale jakże miła i przytulna. Do tego wniosku trzeba dojrzeć, ale gwarantuję drogie Panie, że każda z Was w końcu dojdzie do etapu, w którym polubi i zaakceptuje taką sytuację, a wtedy trzeba nauczyć się nią cieszyć, niezależnie od tego jak bardzo irracjonalna się nam ona wydaje.

Pamiętam pierwsze tygodnie męża poza domem. Byłam zagubiona. Zważywszy, że maluch był niespełna rocznym szkrabem, zwykłe wyjście po bułki stanowiło dla mnie zagadkę logistyczną. Było ciężko i dalej bywa, zwłaszcza gdy los rzuca nam pod nogi przeszkody w postaci  Jasia lub moich chorób czy komplikacje z naprawami sprzętów, które ostatnio uwzięły się na mnie i psują się hurtowo. Z wszystkim innym przy udziale bliskich i przyjaciół jestem w stanie sobie poradzić sama. Czasem brakuje mi normalności. Zostawienia męża samego z dzieckiem, pójścia na kawę z koleżankami i tysiąca innych rzeczy, które dla tak wielu kobiet są codziennością i których one same nie doceniają. I wtedy patrzę na projekt naszej łazienki, której remont już w styczniu, zaglądam do pełnej pyszności lodówki lub otulam się ciepłem własnego mieszkania, w którym czuję się bezpieczniej niż gdziekolwiek indziej na świecie i ponownie zaczynam rozumieć, że to chwila w naszym życiu, która minie i zaowocuje zmianami, które stanowią element pewnej,naszej wymarzonej całości, o której mam nadzieję, kiedyś Wam tutaj napiszę.

A gdy już jesteśmy razem w weekendy, święta, dni wolne od pracy, po prostu cieszymy się sobą.