Nie jestem „fashion” (3)

Trzecia i ostatnia część rozmowy z Ewą, prowadzącą modowego bloga „Viosna na cztery pory roku”. Tym razem m.in. o ekshibicjonizmie, owocach zamiast kolorów i różnicy między stylizacją a ubieraniem.
Dziewczyna w krótkiej spódniczce stoi przed szafą i ogląda jakiś ubiór

Fot. viosna000.blogspot.com

InterJAK: Publikujesz w Sieci tyle własnych zdjęć – czy dostrzegasz w sobie jakiś pierwiastek ekshibicjonizmu?

Ewa: W normalnym słowa znaczeniu – nie. Ale zamieszczanie swoich zdjęć w internecie to na pewno jakaś forma prywatnego ekshibicjonizmu…

Co na to Twój mąż? Nie przeszkadzają mu np. zdjęcia z nagiej ciążowej sesji dostępne w Twoim blogu?

Mąż raczej nie rozumie mojej potrzeby pisania bloga, ale w zasadzie się nie wtrąca, nie drzemy o to kotów. A o ciążowej sesji nigdy nie myślałam w kategoriach „naga sesja”. Te zdjęcia są zresztą dostępne na stronie fotografa, więc i tak znalazły się w Sieci.

A czy o blogu wie Twoje środowisko zawodowe? Jak na niego reaguje?

Nie, nie wie. To męskie grono, i to dość specyficzne, więc na pewno nie byliby zainteresowani.

Jak sądzisz – czy wśród czytelniczek blogów szafiarskich są także kompletne lebiegi, które nie są w stanie niczego wymyślić, niczego skomponować z tego, co posiadają, więc muszą korzystać z podpowiedzi?

Nie, chodzi raczej o „nowe życie’ starych ciuchów. Może nie każda dziewczyna pomyśli o tym, że minispódniczkę można również założyć jako bluzkę o kroju tuby, czy żeby ze starej plisowanej spódnicy zrobić sukienkę odcinaną pod biustem…

…to znaczy co? Top? Z pępkiem na wierzchu?!

Ech…faceci… Z polskiego na wasze: odcinana pod biustem – czyli taki trochę ciążowy fason.

Powiedzmy, że rozumiem… No i co z tą sukienką?

Może też przekona się, że poza wszechobecnymi spodniami o kroju rurek, warto czasem skusić na inny fason, który jednak nie wygląda tak źle, jak go malują.

Czy odczuwasz jakiekolwiek emocje, czytając słodziutkie komentarze typu „pięknie wyglądasz, malinowa bluzeczka jest prześliczna, a kopertówkę to bym Ci normalnie skradła, jak i te dodatki”?

Oczywiście, że odczuwam, pozytywne oczywiście. Nawet jak komentarz jest przesłodzony, to każdy lubi czytać (słyszeć) miłe opinie na swój temat, niezależnie, czy dotyczą one wyglądu, charakteru, dorobku, pracy itd. To również swoista forma aprobaty stada. Na co dzień przebywam właściwie tylko w męskim towarzystwie, które pewnie nawet nie wie, że określony typ torebki to kopertówka, a malina dla nich to tylko owoc a nie kolor, więc miłe jest, że ktoś docenia takie detale.

Bo malina to jest owoc! O, patrzę na dwa Twoje zdjęcia. Na jednym „mięta”, na drugim „pistacja”. Identyczne, po prostu: jasnozielone. Nie można jakoś po ludzku?

Dla mnie pistacja jest bardziej zielona od mięty, mięta to taki jasny turkus z domieszką zieleni, a pistacja to faktycznie rozbielona jasna zieleń.

Nie mogłybyście używać czegoś prostszego, np. kodu HEX? Ja nawet zmierzyłem: pistacja to byłoby #BED3CC, a mięta – #ADD4D3. Każdy by mógł sobie wkleić do programu graficznego i wiedział, o co chodzi..

Skąd takie nazwy? Nie wiem – bo brzmią ciekawiej, bo milej jest mieć na sobie coś brzoskwiniowego lub pomarańczowego? Trudno powiedzieć, ale mnie się akurat to bogactwo języka polskiego, jeśli chodzi o nazewnictwo kolorów, bardzo podoba.

Mnie nie. Żona mi wczoraj uświadomiła, że istnieje nawet kolor „izabelowy”. Makabra. A powiedz: czy męża też stylizujesz? Czy mąż zbiera od Ciebie OPR, jeśli włoży sandały na skarpety?

Ogólnie siebie też nie stylizuję, a po prostu się ubieram. Czasem cały strój nazwę stylizacją, bo tak się przyjęło, jednak nigdy nie czułam się wystylizowana.
Dziewczyna w białych spodniach

Fot. viosna000.blogspot.com

Przestaję rozumieć…?

Może odpowiem, czym moim zdaniem różni się ubieranie od stylizowania. Stylizowanie to w pewnym sensie kreowanie swojego wizerunku od podstaw, często przebieranie w fatałaszki, których na co dzień byśmy nie założyli. Stylizacje są na ogół tematyczne, jak w sesjach zdjęciowych do magazynów. Uzupełnione, pasującą do klimatu ubrań, fryzurą, makijażem.

A ubieranie?

A ubieranie to po prostu wykorzystanie zasobów swojej szafy, w taki sposób, by okryć najważniejsze części ciała- najlepiej w taki sposób, by całość byłą miła dla oka.

Dobra, co z mężem i jego ubiorem? Dyktujesz? Podpowiadasz?

Mąż jest dużym chłopcem i ubiera się sam. A jak popełni jakąś zupełną stylistyczną gafę, to zwrócę mu uwagę, ale i tak wyjdzie ubrany tak, jak ma na to ochotę i nie spowoduje to tego, że będę szła kilka metrów za nim. Nawet, gdy mąż będzie chadzał w dzierganych skarpetach do sandałów, będę dzielnie trwała przy jego boku.

Cóż za oddanie… Powiedz mi jeszcze: czy każdy dobry modowy pomysł umieszczasz w Sieci, czy też zachowujesz coś dla siebie?

Raczej dzielę się pomysłami, nie przypominam sobie, bym zachowała jakiś „modowy sekret” dla siebie.

Dziękuję Ci za rozmowę i życzę owocnego blogowania.