Nie ma rady, trzeba kupić w Internecie…

Czy w Twoim domu kiedykolwiek padło już tytułowe zdanie? Bo w moim już niejeden raz: coraz częściej zdarza się, że jesteśmy niejako skazani na kupienie czegoś on-line, ponieważ nie jest to dostępne w znanych nam sklepach stacjonarnych lub nie jesteśmy w stanie tam tego znaleźć. Okazuje się, że przyczyn wyboru e-sklepu może być więcej.
Kobiecy shopping on-line

Ilustracja: PhotoXpress.com

Akurat w moim przypadku o dostrzeżeniu tego zjawiska zdecydowała …akwarystyka. Bo tak to już jest, że czasem trzeba wymienić jakiś element: świetlówkę, wkład do filtra etc. Jeszcze do niedawna miałem do dyspozycji duży, świetnie zaopatrzony sklep sieciowy i w razie potrzeby mogłem w nim znaleźć wszystko, co potrzebne. Ale kryzys jest nieubłagany: ze sklepu zrobił się sklepik, a na ustach sprzedawców zadomowiła się fraza „niestety, tego nie mam i obawiam się, że nie będzie”. A kupić trzeba, zatem – nie ma rady…

Ale nie tylko brak towaru czy sklepu może skłaniać do zakupu on-line. Niedawno temu po raz pierwszy zdecydowałem się kupić w Internecie zamiast w zwykłym sklepie dlatego, że – o dziwo – bardziej świadomego zakupu mogłem dokonać właśnie z własnego komputera. Nieprawdopodobne, ale prawdziwe. Poszło konkretnie o rośliny akwariowe. Niewtajemniczonym objaśnię, że w zwykłym sklepie na ogół znajduje się zbiornik z wodą, w nim ileś roślin – i bądź tu, człowieku, mądry, jeśli nie jesteś specjalistą: każda ma inne wymagania co do oświetlenia, parametrów wody, nawożenia, zasilania CO2 itp. Sprzedawca, o ile w ogóle jest w stanie nazwać daną roślinę, o tych parametrach nie ma pojęcia. Można, oczywiście, poczytać choćby w Sieci o roślinach i pojechać do sklepu po konkretny gatunek, ale wtedy go w sklepie nie ma. Jest to, co jest, czyli coś zupełnie innego, a o tym, co jest, informacji na miejscu przeważnie nie uzyskamy.

Co innego w sklepie internetowym (w porządnym, ma się rozumieć): wszystko opisane, wiadomo, co i jak, roślinę można obejrzeć na zdjęciach sklepowych i na innych witrynach, zatem klik, klik – i kupione. Z niemałą szansą na to, że dokonany wybór jest właściwy i wodna zielenina będzie rosła jak na drożdżach.

Takie okoliczności mogą występować w przypadku iluś innych branż. M.in. tam, gdzie znane nam przez lata sklepy upadają masowo, wypierane z rynku przez markety. Ot taka choćby branża AGD: coraz trudniej kupić „w realu” określoną patelnię czy przyrząd kuchenny, sklepy polikwidowane, więc – nie ma rady, trzeba… Rozmaite części zamienne – znów ogromne pole do popisu dla e-sklepów…

Kupowanie on-line ma oczywiście swoje wady: ani dotknąć, ani pomacać, a do tego jeszcze koszty wysyłki… No, ale jak policzyć, to robi się ciekawie. Nie wiem, ile kosztowałby mnie przejazd samochodem do sklepu, ale gdybym miał się tam wybrać z żoną, to, zakładając, że wystarczy przejazd jedną linią komunikacji miejskiej, kosztowałoby to 2 x 3 zł tam i 2 x 3 zł z powrotem, czyli 12 złotych. Przesyłka kurierska: 13,99 czyli niewiele więcej. Gdyby przy tym założyć (czasem to się sprawdza, choć nie zawsze), że towary w sklepach internetowych są nieco tańsze niż w tradycyjnych, to rzecz może być dla klienta opłacalna.

Oczywiście nie wszystko da się lub warto kupować, klikając. Ja sam nie wyobrażam sobie np. kupienia w Sieci butów: obuwie muszę przymierzyć, zrobić w nim parę rundek – inaczej ryzykuję niemiłymi konsekwencjami dla kończyn dolnych. Znam jednak ludzi, którzy kupują obuwie on-line i nie narzekają. Można by pewnie wymienić ileś innych artykułów. Wygląda więc na to, że z biegiem czasu zakupy on-line będą miały coraz większy udział w całości tego, co kupuje przeciętna rodzina. Firmy kurierskie mogą już zacierać ręce…

A lokale po pozamykanych zwykłych sklepach przejmą, no, kto, no? No jasne: banki. W końcu skądś trzeba wziąć pieniądze na zakupy…