O czym milczy blogosfera

Czytujesz blogi? Zapewne tak, skoro tu trafiłeś. Wiesz zatem, co możesz w blogach wyczytać. Ale czy kiedykolwiek zastanowiłeś się nad tym, czego w blogach nie przeczytasz, bo blogosfera konsekwentnie to przemilcza?
Milcząca dziewczyna

Fot. Georg Sander / pixelio.de

Najpierw wyjaśnienie: choć ja sam pod pojęciem blogosfery rozumiem wszystkie bez wyjątku blogi i wszystkich blogerów, a więc także, jeśli nie przede wszystkim, te setki tysięcy piszących hobbistycznie, dla przyjemności, z potrzeby wygadania się i – przede wszystkim – nie dla pieniędzy, to w tym wpisie zajmę się tylko blogosferą profesjonalną, semiprofesjonalną i aspirującą. Tą więc, którą blogerzy tworzą z myślą o zarobku. Jeśli ją przestudiować, wyłania się dość jasny obraz, który można zawrzeć w dwóch regułach.
PO SŁONECZNEJ STRONIE ŻYCIA

Konia z rzędem temu, kto znajdzie u Kominka, Fashionelki, Segritty czy paru innych blogerów z toplisty cokolwiek spoza „jasnej strony życia”. Jaki jest ich świat? To świat nieustannej konsumpcji i nieustającej radości. Wolny od jakichkolwiek kłopotów, problemów czy trosk. Jedynym problemem może być wybór między produktem dobrym a jeszcze lepszym, drogim lub jeszcze droższym. Mowy nie ma, by ktoś taki miał złamane serce, by spotkała go jakaś krzywda czy niesprawiedliwość, by wreszcie miał jakiś problem, z którym nie może sobie poradzić. Takim blogerom obce są choroby, niedostatek, problemy rodzinne i wszystko to, co na co dzień zajmuje …większość ich czytelników.

To oczywiście nieprawda. Nikt przy zdrowych zmysłach nie uwierzy, że są to tytani życia, pławiący się non stop w radości. Ale wszystko to, co radością nie jest, starannie przed czytelnikami ukrywają. I nic dziwnego: w końcu Kominek w swoich książkach jasno mówi „kreuj”. Kreuj, czyli: twórz. Nie bądź sobą, nie bądź prawdziwy, lecz wykreuj pewien swój wizerunek – wizerunek wiecznie zadowolonego hedonisty. Bo tylko kogoś takiego potrzebują firmy, chcące reklamować swoje usługi i produkty. Wygląda na to, że to działa. Ale dlaczego?

Nie wiem, nie mam pojęcia. Pisałem już i powtórzę: nie znam się na marketingu (podobnie zresztą jak wielu z tych, co twierdzą, że się znają), toteż mogę jedynie pozostać przy pytaniach. No na przykład: jaki sens ma wysyłanie na zagraniczną wycieczkę blogera „bogatego”, wręcz chełpiącego się zarobkami i stanem konta? Na nim kolejna odwiedzona stolica czy nowo poznany egzotyczny kraj nie zrobi już większego wrażenia. On już był tu, tam i siam, widział, skosztował, może więc jedynie porównywać. Albo jaki sens ma dawanie mu do testów kolejnej golarki, skoro przetestował już dwadzieścia? Jego rzeczywisty lub sponsorowany zachwyt będzie umiarkowany. Tak, wiem, jego czytają setki tysięcy i to się liczy. Tylko czy to są potencjalni nabywcy? Tu bym się zastanawiał.

Jakie szanse u reklamodawców miałaby blogerka, skarżąca się na wypadanie włosów i pryszcze? Oczywiście żadne, dziewczyna ma być ładna, zdrowa, tryskająca zadowoleniem. Ale na mój rozum agencja, reprezentująca np. producenta odżywek do włosów powinna poszukać właśnie takiej narzekającej. Podesłać jej produkt – niech wypróbuje. Jeśli odżywka rzeczywiście pomoże, blogerka będzie wniebowzięta, napisze entuzjastyczną recenzję i przekona tym samym do produktu ileś dziewczyn, zmagających się z tym samym problemem. No – chyba, że to jest tak, że te odżywki są guzik warte, zatem nie ma wyjścia, trzeba je wciskać tym, którym nie są potrzebne, bo one nie zauważą, że to pic na wodę.

Naprawdę ciekaw jestem, czy kiedyś w relacjach firmy – blogerzy dojdzie do przełomu i w centrum zainteresowania reklamodawców znajdą się nie ci, którzy niczego już nie potrzebują (albo chociaż tak twierdzą), lecz ci, którzy są wobec czytelników szczerzy i uczciwi, a więc opisują im nie tylko jasne, ale i ciemne (smutne) strony swojego życia. Są po prostu normalni, zwyczajni, ludzcy.
MOJA CHATA Z KRAJA

A czy zauważyłeś, Czytelniku, że w „profesjonalnej” blogosferze nie ma w ogóle miejsca na politykę? Ano – nie ma. To w sumie dziwne: skoro są to ludzie, którzy mają ponoć ogromny wpływ na decyzje swoich czytelników, mogliby też znakomicie sterować nimi choćby podczas wyborów. A jednak tego nie robią. Ba, top-blogerzy zdają się nie mieć żadnych poglądów politycznych. Dlaczego? Nie wiem, ale moje przypuszczenia są następujące:

1. Posiadanie poglądów w tej dziedzinie nie pasowałoby do kreacji. Kreacji pod hasłem „jestem takim mistrzem życia, jest mi tak dobrze, że nawet gdyby Polska stała się zamorską kolonią Korei Północnej, to nadal żył(a)bym w szczęściu i luksusie”. Ludzie ci zdają się mówić „Polska to cudowny, dostatni kraj, w którym każdy może być szczęśliwy, w ogóle nie interesując się polityką. Przecież wystarczy tylko chcieć”. Brzmi cokolwiek fałszywie, ale ich czytelnicy tego nie dostrzegają. Wolą być mamieni sączoną do podświadomości nadzieją, że któregoś dnia i oni będą tak żyć – bez względu na to, co się będzie w kraju działo, kto i jak nim będzie rządził.

2. Wyrażenie własnych poglądów politycznych spowodowałoby utratę części czytelników. Blogowi hedoniści są dla wszystkich – bez względu na to, kto na kogo głosuje. Jakikolwiek coming out spowodowałby u jakiejś części czytających zawód, rozczarowanie, rozgoryczenie, ba, niekiedy popukanie się w czoło. I oczywiste zaniechanie dalszej lektury, wspierania lajkami i komentarzami etc.

Mam jeszcze jedno spostrzeżenie.
MAM, ALE NIE DAM

Omawiana tu część blogosfery praktycznie nie angażuje się w żadne działania społeczne lub charytatywne. Dlaczego? Mam dwa przypuszczenia. Jedno – ludzie ci w ogóle nie dostrzegają takich zagadnień jak bieda, wykluczenie, bezrobocie etc. Być może hołdują zasadzie „Dlaczegoś biedny? Boś głupi!”. Być może też wypierają ze swojej świadomości fakt istnienia ogromnych rzesz ludzi w potrzebie. Ale jest i druga możliwość: być może oni widzą to, co my wszyscy, ale celowo spuszczają nad tym zasłonę milczenia, bo przecież ich misją jest pokazywanie wyłącznie tego innego, tego lepszego świata. Dzięki temu funkcjonują i to nie jako antypatyczni, zarozumiali nuworysze, ale jako jednostki wybitne, które mimo wszelkich przeciwieństw poradziły sobie w życiu i teraz „uczą” tej sztuki innych.

Czas na konkluzję. Nie wiem, na ile trafna jest moja analiza. Ale bez względu na to, czy szukając przyczyn takiego a nie innego stanu rzeczy trafiłem w sedno czy jak kulą w płot – jedno chyba nie ulega wątpliwości. Najbardziej wpływowa, licząca się część blogerów serwuje swoim czytelnikom pewien obraz siebie i świata, nie mający wiele wspólnego z rzeczywistością. Sprzedaje marzenia, wizję, bajkę. Sponsorzy chętnie i hojnie za to właśnie im płacą.