Prawdziwe państwo policyjne w akcji: FBI chce kluczy do aplikacji internetowych

Gdzie nie spojrzeć, wszędzie głosy oburzenia w sprawie Ukrainy i traktowania przez nią byłej pani premier. Co poniektórzy politycy wpadają nawet na pomysł bojkotowania Euro 2012, co jest klasycznym przykładem fajdolenia we własne gniazdo, bo im gorzej uda się ta impreza, tym więcej do niej dopłacimy (o zarobieniu na mistrzostwach nikt rozsądny w Polsce chyba już nie myśli). Tymczasem z kraju, wciąż prezentowanego jako wzór wolności i demokracji dobiegły właśnie doniesienia o kolejnych bezczelnych żądaniach dotyczących możliwości inwigilowania ludzi. Nie tylko Amerykanów i nie tylko mieszkających w USA zresztą.

Okazuje się mianowicie, że FBI próbuje przeforsować zmianę ustawodawstwa, które obecnie, pod pozorem „wojny z terroryzmem” ułatwia agentom podsłuchiwanie komunikacji telefonicznej. Apetyt amerykańskich służb rośnie w miarę jedzenia, toteż starają się rozszerzyć zakres swojej kontroli na komunikację internetową. Firmy typu Google, Yahoo, Facebook czy Microsoft mogą zostać wkrótce zobowiązane do umieszczania w swoich produktach kodów, umożliwiających dostęp śledczym.
Masz komputer? To masz też szpiega

Fot. gruntzooki / Flickr.com (CC License)

Co by to oznaczało? Ano to, że właściwie w każdym komputerze i każdym dużym serwisie społecznościowym tkwiłoby gumowe ucho amerykańskich szpiegów i śledczych. W komputerze prywatnym, ale i rządowym, firmowym, w każdym. Bo nawet linuksiarze byliby narażeni na inwigilację, gdyby tylko przyszło im do głowy skorzystać choćby z poczty Gmail.

Jak ustalił serwis CNET, zakusy FBI, zmierzające do zmiany tzw. Communications Assistance for Law Enforcement Act (CALEA) to nie koniec, lecz zaledwie element jeszcze obszerniejszego planu, zwanego „narodową strategią nadzoru elektronicznego”. Biały Dom nie należy podobno do zwolenników tego planu i nie spieszy się z przeprowadzaniem go przez Kongres, odbywają się jednak spotkania między przedstawicielami wiadomych służb a stroną rządową oraz biznesem. Chodzi głównie o to, że o ile z podsłuchiwaniem telefonów w USA sprawa jest od dawna prosta, o tyle coraz więcej Amerykanów korzysta z alternatywnych, internetowych form komunikowania się – a tu już poprzeczka dla gumowych uszu zawieszona jest wyżej. Nic więc dziwnego, że pojawiły się próby jej obniżenia.

*

O instalowaniu chociażby w Windows tzw. backdoors dla amerykańskich UB-ków przebąkiwano już dziesięć i więcej lat temu, choć nie przypominam sobie żadnego dowodu na istnienie takich praktyk. Pamiętam też, że ileś rządów europejskich „podziękowało” Microsoftowi za współpracę, przechodząc na Linuksa i nakazując to wszystkim podległym sobie instytucjom i służbom – zapewne nie tylko z powodu kosztów. Pamiętam także, że Bill Gates lub jego wice systematycznie pielgrzymowali do Polski i za każdym razem podpisywali nową umowę o współpracy…

A czy ktoś pamięta jeszcze o PGP, czyli Pretty Good Privacy? Ech, to były czasy… Dziś już mało komu oprócz prawdziwych geeków lub ludzi szczególnie zainteresowanych szyfrowaniem własnej poczty chciałoby się toto rozgryzać, instalować i wymieniać jakieś klucze – łatwiej machnąć ręką i powiedzieć „e, ja tam nie mam nic do ukrycia”, a potem założyć kolejne konto na Gmailu.

Tym bardziej, że do jakiegoś stopnia „wychowują nas” media, a im jakoś bardziej zależy na przestrzeganiu praw człowieka na Ukrainie czy innej Białorusi.