Szafiarki, te przeklęte szafiarki…

Są ich tysiące. Mogłyby założyć partię polityczną i wygrać wybory tak, że oprócz nich do Sejmu dostałby się chyba tylko poseł Biedroń. Blogerki – szafiarki: dziewczynki, dziewczyny, kobiety i matrony, zafiksowane tylko na jednym: ciuchy, moda, torebki, obuwie, mizdrzenie się przed lustrem i pokazywanie w Internecie tego, co wygrzebały w szmateksach lub dostały od sponsorujących je firm. Szafiarstwo to internetowy fenomen, któremu postanowiłem się przyjrzeć z bliska.
Dziewczyna w stroju kąpielowym wybiera sukienkę

(c) PhotoXpress.com

Jak wygląda życie takiej szafiarki? Po przejrzeniu iluś szafiarskich blogów
wyobraziłem to sobie tak:

Rodzice lub bogaty mąż dbają o kasę, więc dziewczyna ma wszystko, czego trzeba, by oddawać się bez reszty swojej pasji. Wstaje rano, uświadamiając sobie, że to dobry dzień, bo dziś pewnie przyjdzie paczka z Allegro, w pobliskim lumpeksie ma być nowa dostawa szmat na kilogramy, a znajoma z blogowej platformy obiecała, że podeśle kupon na 10 proc. zniżki w sieciówce. Jeszcze przy śniadaniu przegląda blogi koleżanek po „fachu” i bez względu na to, czy jest pełna podziwu (i zawiści), czy też robi pod nosem „bleeee!”, pisze słodki komentarz, nie zapominając o dwukrotnym podaniu adresu do własnych wypocin.

Kolejne dwie godziny zajmują jej przygotowania do wyjścia: makijaż i przymierzanie tego, w czym wybierze się do ciucholandu. Doszedłszy do wniosku, że dwie wypełnione po brzegi trzydrzwiowe szafy to stanowczo za mało, blogerka – szafiarka wyrusza na łowy. Niedługo potem tarza się w szmatach, przykłada, przymierza, wybrzydza, wyrywa jakiś łakomy kąsek innej lub broni własnego jak niepodległości. W drodze powrotnej na krótko, czyli na trzy godziny, wpada do galerii handlowej, bo a nuż od wczoraj coś się zmieniło, a trzeba być na bieżąco. Z trzema torbami zakupów wpada do domu, mijając doręczyciela z dużym pudłem. – Niech pan zaczeka, ja wróciłam! – zatrzymuje go w bramie. Uff, udało się. Jezu, przecież tam ma być TA bluzka i TE rurki, na które polowała cały tydzień!

Potem najprzyjemniejsza część dnia: przymierzanie. Pokój usłany ciuchami z toreb i pudła, a także wygrzebanymi z szaf. Lustro. Ooooh… Lustereczko, powiedz przecie… Gdzie jest aparat? No gdzie jest ten cholerny aparat?! Aparat na stół, samowyzwalacz, pstrykamy. Dziesięć, dwadzieścia, pięćdziesiąt… Przebieramy się. Następna setka zdjęć. No nie, te miętowe rurki są zajefajne, dziewczyny zrobią wielkie oczy… Bluzka, co prawda, za duża i z lat 80-tych, ale damy ją Dusi, to przerobi, w końcu taki niesamowity morelowy kolor to rarytas.

Koniec sesji domowej, czas na plener. Koleżanki mają być w parku, zrobimy sobie fotki nawzajem. Tylko co włożyć? Szpilki czy balerinki? A może te sandały, co w zeszłym tygodniu przyszły w paczce i były malowane spray’em na srebrno? A nieważne, niech będą balerinki, resztę się weźmie do plecaka. Tych parę nowych spódnic też, tam są krzaki, można się przebrać.

Po sesji plenerowej czas do pracy, czyli do pisania bloga. Co prawda, wybieranie zdjęć zajęło znów dwie godziny, ale jest już folder, a w nim wybrane sweet focie. Dużo nie trzeba pisać: bluzka sh, spodnie NY, pasek Dusia, torebka nn. Jak się pisze – „egzęplarz” czy „egzemplarz”? Podkreśliło na czerwono, czyli chyba z „em”. Zresztą nieważne. Liczą się focie. Ech, że ten blogspot nie pozwala na większe… Uff… Napracowałam się. Ostatni klik – gotowe.

Mocno po północy, w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku, blogerka-szafiarka idzie spać. Jutro, co prawda, nudy, ale będą komcie od dziewczyn pod nowym wpisem, a pojutrze weekend i zlot blogerek-szafiarek. Jupiii!

*

Oczywiście wiedziałem, że to tylko moje wyobrażenie, zrodzone po lekturze (a raczej: przejrzeniu) iluś szafiarskich blogów. Chcąc je skonfrontować z rzeczywistością i dowiedzieć się, jak to wygląda naprawdę, od kuchni, postanowiłem
dopaść blogerkę – szafiarkę i wziąć ją na spytki

Łatwo nie było. Nie chciałem rozmawiać z autorkami blogów – firm a la Kasia T., zresztą pewnie bym się nie dopchał, reprezentując tylko InterJAK-a, a nie, dajmy na to, New York Times. Nie bardzo było mi też po drodze do nastolatek, naciągających rodziców na kolejne fatałaszki i cyfrówkę. Potrzebny był wreszcie ktoś, kto – uprzedzony, co go czeka – mężnie, jak na kobietę przystało, stawi czoła pytaniom nie wolnym od odrobiny męskiego szowinizmu. Poszukiwania przyniosły w końcu upragniony rezultat:
natrafiłem na Ewę, która zgodziła się na wywiad

Moja rozmówczyni ma 27 lat, jest mężatką, pracuje w szkolnictwie, mieszka w małym mieście nieopodal Częstochowy. Sama o sobie mówi, że nie jest trendsetterką ani inspiracją dla mas. Że nie wyznacza trendów ani nawet specjalnie ich nie śledzi, za to cieszy ją na przykład, gdy m.in. dzięki jej pomysłom jakaś starsza, nienoszona rzecz uzyska „nowe życie”. Ewa od niedawna jest mamą, a od dwóch lat prowadzi szafiarskiego bloga. Okazała się przemiłą dziewczyną, cierpliwie odpowiadającą na dziesiątki moich pytań. A pytałem bynajmniej nie o to, nad czym mistrzyni teraz pracuje, lecz m.in.:

dla kogo kobieta się ubiera
skąd szafiarka bierze ciuchy i na ciuchy
kto i po co czyta szafiarskie blogi
czy 12-latki mogą być szafiarkami
czy w szafiarskim blogu można prezentować własne dzieci
jak na szafiarkę reaguje otoczenie
czemu kolor jasnozielony to „mięta”, a nie np. #ADD4D3

i o wiele innych spraw. Będzie ciekawie!

Na pierwszą część rozmowy z Ewą zapraszam już jutro, w sobotę, 7 lipca.