To ja, cwaniaczek

Wygląda na to, że zostałem wymieniony w wydanej wczoraj drugiej książce Kominka. Nie wiem, czy wzmianka, do której za chwilę się odniosę, rzeczywiście dotyczyła akurat mnie, ale z dużym prawdopodobieństwem zaliczam się do grupy w tej książce wspomnianej – dlatego chcę się wypowiedzieć.
Kominek w stanie surowym

Fot. Heike Hering / pixelio.de

Bez obaw. Nie zamierzam tej książki recenzować, chwalić ani ganić. Nie zamierzam namawiać do czytania ani przed czytaniem przestrzegać. Interesuje mnie tylko jeden, maleńki fragmencik. Kominek udziela licznych porad tym blogerom, którzy miewają już #darylosu, a więc współpracują z firmami. Odnosi się między innymi do organizowania konkursów. Wśród rad, jakie daje na taką okoliczność jest i ta:

Sugeruję też kierować zwycięzców od razu na maila agencji, bo coraz więcej cwaniaczków czepia się nas blogerów, że niby gromadzimy dane osobowe. Nie wiem, co miałbym robić z danymi osobowymi kilku osób. Powiesić je na ścianie?

Jak wspomniałem na wstępie – nie wiem, czy to mnie lub także mnie autor ma na myśli, ale jest to całkiem prawdopodobne, ponieważ uczestniczyłem niedawno w historii, która dotyczy jego dobrej blogowej znajomej. O, ironio losu… Czytelnicy mojego drugiego bloga – „Zapisków Denerwujących” – wiedzą, że jakiś czas temu wygrałem w blogowym konkursie tablet. Wiedzą nawet, u kogo. Żeby było śmieszniej: to właśnie na tym tablecie przeczytałem (raczej: przekartkowałem, bo przeczytać tego chyba nie dam rady) tę właśnie książkę Kominka i znalazłem ten właśnie fragment. A było tak:

Czystym przypadkiem, wiedziony jakimś idiotycznym odruchem, odpowiedziałem na konkursowe pytanie, a bodaj dzień później dowiedziałem się, że uczyniłem to jako pierwszy (z całej masy komentujących), zatem tablet będzie mój. Zgodnie z życzeniem blogerki, przesłałem jej mój adres i numer telefonu. Minęło ledwie parę dni, a autorka napisała w swoim blogu „Tablet Sony Xperia trafił już w ręce zwycięzcy”. Trochę mnie to zaniepokoiło, bo chodziło o mnie, tymczasem ani nic w moje ręce nie trafiło, ani nikt się ze mną w tej sprawie nie kontaktował. Rozumiem, że był to po prostu niefortunny skrót myślowy. OK, zdarza się.

Czas mijał, a tabletu ani widu, ani słychu. Ja tymczasem planowałem krótki wypad za granicę i chciałem wiedzieć, czy pojadę z tabletem, czy może powinienem jednak naprawić starego laptopa. Zapytałem blogerkę, ale ta była, delikatnie mówiąc, niespecjalnie zainteresowana tym, czy obiecaną przez nią nagrodę dostałem, czy nie, a jeśli nie, to kiedy ją dostanę. Przecież to nie ona wysyła tablety, lecz firma-organizator. I tak od słowa do słowa: uświadomiłem sobie w tym momencie, że wysłałem moje prywatne dane jakiejś dziewczynie, której adresu sam nie znam, ona prawdopodobnie przekazała je jakiejś firmie, a ja mam z tego, póki co, figę z makiem. Na wszelki wypadek postanowiłem więc skorzystać z przysługujących mi praw. Cytuję wprost z ustawy:

Art. 24.
1. W przypadku zbierania danych osobowych od osoby, której one dotyczą, administrator danych jest obowiązany poinformować tę osobę o:

1) adresie swojej siedziby i pełnej nazwie, a w przypadku gdy administratorem danych jest osoba fizyczna – o miejscu swojego zamieszkania oraz imieniu i
nazwisku,

(…)

Art. 32.
1. Każdej osobie przysługuje prawo do kontroli przetwarzania danych, które jej dotyczą,zawartych w zbiorach danych, a zwłaszcza prawo do:
1) uzyskania wyczerpującej informacji, czy taki zbiór istnieje, oraz do ustalenia administratora danych, adresu jego siedziby i pełnej nazwy, a w przypadku
gdy administratorem danych jest osoba fizyczna – jej miejsca zamieszkania oraz imienia i nazwiska,

(…)

5) uzyskania informacji o sposobie udostępniania danych, a w szczególności informacji o odbiorcach lub kategoriach odbiorców, którym dane te są udostępniane,

Art. 54.
Kto administrując zbiorem danych nie dopełnia obowiązku poinformowania osoby,której dane dotyczą, o jej prawach lub przekazania tej osobie informacji umożliwiających korzystanie z praw przyznanych jej w niniejszej ustawie, podlega grzywnie, karze ograniczenia wolności albo pozbawienia wolności do roku.

Porada Kominka jest więc słuszna, bo jeśli bloger zbiera / pobiera dane osobowe od zwycięzców konkursów, to ma – pardon – zasrany obowiązek udzielać im pełnej informacji o tym, kto ich dane zbiera (firma/imię i nazwisko, adres) i co z nimi robi, komu i jak je przekazuje.

Odwracając kota ogonem, udzielam porady wszystkim internautom, startującym w blogowych konkursach: macie prawo wiedzieć dokładnie, komu i dokąd wysyłacie swoje dane oraz co się z nimi stanie. I korzystajcie z niego. Dlaczego? Bo tak. Bo macie prawo, bo daje je Wam ustawa, bo o bezpieczeństwo Waszych danych musicie zadbać sami.

Jak było w moim przypadku? Łatwo nie było, blogerka początkowo się wzbraniała, a dopiero dociśnięta odpowiednim cytatem z ustawy przesłała mi dane swojej firmy, które zresztą:

nietrudno wyguglać lub pobrać z CEIDG
nie podlegają żadnej ochronie

Nie rozumiem tylko jednego: dlaczego Kominek nazywa ludzi, korzystających z przysługującego im prawa „cwaniaczkami”. Ale odpowiem mu: ja też nie wiem, co mógłby zrobić z gromadzonymi przez lata działalności danymi osobowymi, tym bardziej mam prawo wiedzieć wszystko to, co gwarantuje mi ustawa. I nie muszę się z tego tłumaczyć.

Być może, jeśli czyta mnie teraz jakiś bloger, który już organizuje konkursy lub ma zamiar, a nie wiedział, że blogowanie to nie tylko piękna bajka, ale niestety także pewne obowiązki, to padł na niego blady strach. Rany boskie, to teraz może się zdarzyć, że ktoś, kogo w ogóle nie znam, a kto wygrał u mnie talon na lizaka, dowie się, że „Smakowity Henio” to Henryk Takitoataki, ul. Takatoataka 1/2, 00-000 Gdzieśtam?

Owszem, jeśli zażąda, to trzeba mu będzie to wyjawić. Ale to przecież wcale nie znaczy, że blogerzy muszą odtąd ujawniać swoje prywatne adresy. Można przecież za niewielkie pieniądze oddzielić adres firmowy od domowego. Proste? Proste. No.