Wsiąść do boeinga byle jakiego

Jedni je lubią, może nawet uwielbiają, innych doprowadzają one do szewskiej pasji. Blogi podróżnicze – bo o nich będzie mowa w tej notce – mają właśnie to do siebie, że wywołują skrajnie różne emocje u różnych ludzi.
Widok z okna samolotu nad USA

Fot. Skyring / sxc.hu

Szósta rano. Budzik wyrywa cię ze snu. Szybki prysznic, jakieś naprędce zrobione śniadanie, wypchać dzieci do szkoły, zapisać, co trzeba kupić – i do roboty. Na dworze ziąb lub plucha, silnik samochodu uparcie nie chce podjąć pracy. Potem korki, „faki” pokazywane sobie nawzajem przez zdenerwowanych kierowców, wreszcie po jakimś czasie „upragniony” finisz – biurko gdzieś w szarym budynku. Kawa, parę godzin w papierach, potem czas na przerwę śniadaniową. Krótka prasówka on-line, a potem przypadkiem trafiasz na bloga ze ślicznymi fociami. I czytasz w „O mnie”:

Przerwałam pracę oraz moje spokojne, poukładane i szczęśliwe życie w Krakowie, spakowałam plecak i wraz z moim chłopakiem wyruszyłam w drogę. W podróż dookoła… na pewno dookoła kontynentów. Czy dookoła świata? To się dopiero okaże 🙂
Blog […] jest spisywaną na bieżąco relacją z tej podróży. Pisząc, chciałabym aby czytelnicy choć przez chwilę poczuli się, jak w podróży. Chciałabym również zachęcić ich, aby wyruszali w swoje wymarzone wyprawy do miejsc, które na nich czekają.

Myślę, że są dwie możliwe reakcje na takie dictum:

a) „Ech, jaki piękny jest świat, jaki ciekawy, jak wspaniałe są podróże… Będę z zapartym tchem śledzić kolejne etapy wędrówki tej dziewczyny po świecie, dowiem się wielu ciekawych rzeczy, mam nadzieję, że jej podróż będzie udana i szczęśliwa” etc.

b) „Że co? A niby jakie miejsca, do k… nędzy, na mnie czekają?! Na tydzień wakacji mnie nie stać, a co dopiero na jakieś podróże dookoła świata, co ona sobie wyobraża? A tak w ogóle – skąd ona, do cholery, ma na to pieniądze?!”

No właśnie. Wspólnym mianownikiem wielu blogów podróżniczych jest całkowite pominięcie lub przynajmniej – zamierzone lub nie – ukrycie dość istotnej informacji: jak te wojaże są finansowane. A gdyby jej nie ukrywać, to zapewne niejednemu, umęczonemu szarą i biedną polską rzeczywistością czytelnikowi o wiele łatwiej byłoby pogodzić się z faktem, że on tu za psie pieniądze zasuwa, jak nie przymierzając dzika świnia, a w tym samym czasie jakaś np. wczesna trzydziestka z ledwie kilkuletnim stażem pracy jeździ sobie po świecie, bo tak jej się podoba.

Autorami blogów podróżniczych są najczęściej ludzie młodzi, po studiach, a więc tacy, których na ogół trudno podejrzewać o to, by po ledwie kilku latach pracy „za te polskie dwa tysiące” dorobili się pieniędzy, pozwalających rzucić szefowi wypowiedzenie i wyruszyć na podbój świata. Stąd moja niefachowa, stronnicza, niesprawiedliwa, nieobiektywna i wredna sugestia, by przystępując do zabawy w blogującego globtrotera, na samym wstępie, a – jeszcze lepiej – na stronie „O mnie” zamieścili jakieś sensowne wyjaśnienie typu:

– mama jest ginekologiem, wyspecjalizowanym w tzw. wywoływaniu miesiączki 😉 więc bez problemu wspomogła mnie ilomaś tysiącami dolarów

– odziedziczyłam po babci dom, sprzedałam go, a za uzyskane pieniądze podróżuję, bo żyje się tylko raz

– mój chłopak ps. Krzywy jest szefem gangu. BTW: serdecznie pozdrawia wraz ze mną z Chin agenta Tomka

– tatuś jest politykiem PO

…i w tym momencie wszystko będzie jasne. Entuzjasta czytania relacji z podróży pomyśli sobie, że może w następnym wcieleniu, a zawistnik pokiwa głową, westchnie, rzuci „panienką” i powróci do własnej rzeczywistości.

Szczęśliwej podróży…