Rate this post
Zacznę od wyjaśnień. Ogromnie spodobał mi się zwiastun filmu. Ładnie zmontowany, z wpadającą w ucho muzyką i przyciągającą wzrok Hamkało – zapowiadało się nieźle, więc pomyśleliśmy: czemu nie? W całym tym zamieszaniu zapomnieliśmy, że na polskie filmy do kina chodzi się, gdy są wyreżyserowane przez nazwiska, po których można spodziewać się czegoś tak trudnego, jak dobrego. Idąc na inne, trzeba za to wziąć odpowiedzialność. A my się skusiliśmy mimo to. No i masz babo placek.

Emilia (Aleksandra Hamkało) ma 15 lat i przechodzi nastoletni bunt. Chce zabawy, szalonej miłości i życia do utraty tchu. To wszystko daje jej Maciek (Antoni Pawlicki), starszy od niej biochemik, o którym niewiele więcej wiadomo. Dziewczyna chłonie miłość wszystkimi zmysłami, wyprowadza się z domu i żyje w szalonym tempie. Kiedy spełnia się jedno z jej największych marzeń – dostaje się na muzykologię i zakłada własny zespół, to szalone życie zaczyna się trochę rozmijać z planami Maćka. Pojawia się obustronna agresja,  kłamstwo, a wszystko prowadzi do tragedii. Dlaczego?
Z góry uprzedzam: nie łudźcie się, że otrzymacie odpowiedź. I ten brak zaspokojenia ciekawości – albo raczej ułożenia historii w logiczną całość – wcale tu nie cieszy, jak to się zdarza w wielu filmach, które zostawiają widza z większą liczbą pytań, niż udzielonych odpowiedzi. Kluczowe puzzle w tej opowieści po prostu się gdzieś zawieruszyły. Ważniejsze były silące się na górnolotność płaskie metafory w postaci detali (mandarynki, krew, kolory) i pojawiające się na chwilę i nie wiadomo po co postaci niż uspójnienie fabuły. W efekcie otrzymujemy historię nieszczęśliwej miłości, trochę golizny, cieszące oko nastolatka sceny pseudo-erotyczne, miniwandalizm, imprezy, alkohol i dragi. I nic poza tym. Pawlicki jest totalnie drewniany, Hamkało drażniąca, choć trzeba przyznać, że się dziewucha napracowała, bo poziom ekspresji osiągnęła całkiem przyzwoity. Ale co z tego, skoro materiał, nad którym przyszło jej pracować nie dawał cienia szansy na wspięcie się choćby na najniższy ze znośnych poziomów. No bo co tu miało właściwie ciekawić i szokować? Wulgaryzmy, których używano dobre kilka lat temu? Schematy imprez, o których scenarzystka przeczytała w mądrych opracowaniach o „dzisiejszej młodzieży”? Czy seks – jak słusznie zauważył kolega z filmwebu – rodem z listów do „Bravo”? Zabrakło tu świeżości, tego naszego dzisiaj, który oglądamy jednym okiem, a któremu nie mamy czasu się przyjrzeć, więc chcielibyśmy dostać go w jakiejś skondensowanej, zjadliwej formie. Do tego dźwięk – jak to w polskim kinie: dramatyczny, dialogi tak ciche, że trzeba wytężać ucho, żeby coś usłyszeć, tylko po to, żeby za chwilę rozsadzało bębenki muzyką, zagłuszającą słowa. Scenografia miejscami do bólu kiczowata. Wszystko to razem tworzy papkę, która pozostawia jedynie niesmak.

Gdzieś w komunikacji między dystrybutorem a kinem zabrakło jednej informacji: film można oglądać od 15. roku życia, ale nie dodali górnej granicy – do 18. roku życia. Może rzeczywiście dla młodzieży jest w tym coś pociągającego – w końcu to taki durny wiek buntów, pierwszych poważnych (także nieszczęśliwych) miłości, próbowania używek, palącej potrzeby zaspokojenia ciekawości (i nie tylko) na terenie seksualności. Ja chyba jestem trochę za stara na takie klimaty. Ledwo wysiedziałam. Tyle tylko dobrego, że trafiliśmy na jakąś ogarniętą publiczność – gimnazjum chyba jeszcze w szkole siedziało, więc obeszło się bez durnych chichotów, a miny ludzi po seansie nie odbiegały znacząco od naszych wrażeń. Aj, szkoda więcej gadać, naprawdę.

Zamiast filmu polecam lekturę bardzo trafnej i świetnie napisanej recenzji Walkiewicza i, koniecznie, komentarzy pod nią. Jad, jaki płynie z tych wypowiedzi w kierunku niezbyt pochlebie wypowiadającego się na temat filmu recenzenta, daje jasno do zrozumienia, do kogo ten film jest kierowany. Pozwolę sobie zacytować (pisownia oryginalna):

 

BIG LOVE to film który wyzwala niesamowite emocje !!! Wydaje się brutalny, niesmaczny i prosty…a jest dokładnie odwrotnie. Ukazuje bardzo trudne UCZUCIA, proces dojrzewania,amplitudę miłości, zbrukanie i toksyczne, niszczące emocje.Poszukiwanie i niemożność wyzwolenia się z namiętności i miłości. Jest NAPRAWDĘ BARDZO DOBRY i tylko totalny baran( osoba niewrażliwa) może go skrytykować. Doskonała obsada aktorska – młodzi aktorzy poradzili sobie wspaniale z tak trudnymi rolami.GRATULUJĘ REŻYSERCE i uważam,że film powinien być obsypany nagrodami !!! Zdecydowanie powinien go obejrzeć każdy licealista i rodzice nastolatków.

I jeszcze jedna wypowiedź, bo nie mogę się oprzeć:

Przykro mi, że życie tylu ludzi jak i recenzenta musi być tak płytkie, że w kontraście z fikcją filmową znowu odbiorcy nie są w stanie poradzić sobie by właściwie odczytać pewne rzeczy, więc nie zostaje nic innego jak obrażać to czego się nie zna i tym samym nazywać płytkim.

Okazuje się więc, że my – wyrośnięta młodzież i wyżej – nie mamy pojęcia o miłości, nigdy czegoś takiego nie przeżyliśmy i po prostu nie rozumiemy tego piękna, które powstało między Emilią i Maciejem. Żebyście nie mieli, kochani, wątpliwości – nastolatkowie posiedli tę tajemną wiedzę. Niech więc do Big love pała w nich ta big love, a my skupmy się na czymś bardziej wartościowym, czekając, aż nasi młodsi koledzy za lat kilka z nostalgią wspomną błędy młodości.

Czy polecam? Pozwolę sobie posłużyć się komentarzem mojej towarzyszki, która na moje pytanie, co myśli o filmie, odrzekła ze znudzoną miną: Chodźmy już stąd. Broń Was więc Panie Boże.