Rate this post

Francuzi żyją trochę własnym życiem i własnym życia tego tempem. Robią, co chcą, mówią, co chcą, niczym i nikim się nie przejmują i na wszystko mają czas. Swój czas. Nie dziwnego, że swoje najważniejsze filmowe nagrody przyznają dokładnie w momencie, gdy oczy całego świata zwrócone są w stronę Hollywood – w weekend oscarowy. W tym roku po raz pierwszy oglądałam pełną transmisję z gali rozdania Cezarów i kilka refleksji, które wówczas się pojawiły, w kontekście największej tego typu imprezy, która odbyła się przed momentem w hollywoodzkim Dolby Theatre, może i są warte odnotowania. Więc notuję.

 

Takie gale są prawdziwą udręką – dla zaproszonych gości i dla widzów również. Prócz kilku emocjonujących kategorii i paru ładnych kiecek nie ma tu zwykle nic ciekawego, a impreza trwa i trwa. W przypadku Cezarów właściwie się nie kończy – z zaplanowanej na 3,5h ceremonii szybko zrobiło się godzin blisko 5, a prowadzący galę Édouard Baer zdawał się być z tego faktu ogromnie zadowolony. Jak wielu Francuzów (w końcu czy może być coś lepszego niż celebrowanie własnej wspaniałości? – to pytanie jest tylko z pozoru ironiczne) i bardzo niewielu zaproszonych do Paryża Amerykanów.

Charlize Theron i Sean Penn powinni otrzymać specjalne Cezary za wysiedzenie na gali do samego końca bez mrugnięcia okiem, dając się tylko raz przyłapać na pustym, sygnalizującym bycie daleko poza granicami Francji spojrzeniem (Charlize) i kwaśnej, znudzonej minie (Sean).

 

Odpowiedź na pytanie, dlaczego gala trwała tak długo, nie jest zresztą żadną tajemnicą. Francuzi kompletnie nie kontrolują tego, co mówią, a przede wszystkim ile mówią wychodzący na scenę twórcy. Nagrodzeni – ale im, ostatecznie, można to jeszcze wybaczyć, nie są tak wytresowani jak Amerykanie, by po upływie kilkudziesięciu sekund zamilknąć w rytm wygrywanej przez orkiestry melodii, poza tym tak ładnie się cieszą, że niech się cieszą (choć nie wyobrażam sobie, by podczas gali oscarowej każdy z wychodzącej, dajmy na to, czwórki nagrodzonych twórców mówił coś do mikrofonu przez 3-5 minut), ale także odczytujący werdykt, którzy przygotowali na tę okazję specjalne, niekrótkie, oj, niekrótkie show. Bez spodni, w języku biedronek (poważnie) i niekończącym się wstępem do wręczenia honorowej nagrody dla Seana Penna, w wykonaniu Marion Cottilard.

Marilou Berry i Jean-Paul Gaultier na przykład, wręczając nagrodę za najlepsze kostiumy, postanowili na scenę wejść bez stroju. Co w przypadku Berry – ubranej w rajstopy i przykrywającą pośladki koszulę – było jeszcze do zniesienia, ale u jej partnera – już niekoniecznie.

 

Poczucie humoru Francuzów jest – powiedzmy sobie szczerze – specyficzne. Nie tak może hermetyczne jak Czechów i nie tak wykwintne jak Brytyjczyków, ale wystarczająco oderwane od uniwersalności, by dla wielu pozostać niezrozumiałym. Wieczór Cezarów pod tym względem nikomu nic nie chciał udowadniać – w końcu gdzie żartować, jeśli nie na sali pełnej Francuzów. Tym bardziej zdumiewa fakt, że prowadzący imprezę Baer wypadł w tej roli ostatecznie lepiej niż bardzo amerykański Neil Patrick Hariss, który miał być hostem idealnym, na którego brak oscarowa akademia cierpi od wielu lat. Tradycyjna już mowa wprowadzająca była nie tylko zabawna, ale i całkiem inteligentna, a późniejsze gagi – choć rozwleczone do granic możliwości i nie tak zabawne jakby Baer chciał – sprawiały, że tę niekończącą się imprezę dało się nawet oglądać.

Édouard Baer jest nonszalancko uroczym człowiekiem. Może cię wytykać i żartować z ciebie cały wieczór, a ty przebaczasz mu to, ciesząc się, że w ogóle zwróciłeś jego uwagę.

Odbierając swoje nagrody francuscy twórcy właściwie niewiele różnili się od tych, których oglądamy na wielkim ekranie częściej. Nie zabrakło nudnych podziękowań dla wszystkich świętych producentów, latających ze wzruszenia kartek z listą osób, których w przemowie absolutnie pominąć nie wolno (a jeden facet nawet się nie fatygował z kartką, wyjął po prostu smartfona, z którego odczytał podziękowania), niekontrolowanych, głupawych, czasem nawet nazbyt (nawet jak na Francję) kontrowersyjnych żarcików. Tym jednak, co zdecydowanie Francuzów różni od takich na przykład Polaków, przyznających od czapy jakieś dziwne Orły, jest fakt, że im na tych Cezarach naprawdę zależy. Nie bez przyczyny ta nagroda nazywana jest „francuskim Oscarem” – ci artyści autentycznie cieszą się z wygranej, cieszą zresztą to mało powiedziane – oni piszczą z radości, płaczą ze wzruszenia, całą swoją postawą okazują, jak ważny jest dla nich ten złoty Cezar. To budujące, szczególnie, gdy dwa dni później ogląda się trochę już znudzonych (choć nadal dość skromnych i wdzięcznych za zaszczyty) nagrodami Amerykanów.

Kévin Azaïs (za rolę w „Miłości od pierwszego wejrzenia”) odbierał wprawdzie Cezara jako najbardziej obiecujący aktor (niekontrolowana radość w pełni więc zrozumiała), ale to zdjęcie świetnie pokazuje, w jaki sposób Francuzi cieszą się z tych nagród. Takich Eddich Redmayne’ów – przerywających mowę, by raz jeszcze okazać spontaniczne niedowierzanie na widok statuetki – jest tu bez liku.

To wzruszenie obecne było zresztą od samego początku ceremonii i pierwszej już kategorii, w której Cezar powędrował do młodziutkiej Louane Emery za rolę w filmie Rodzina Belier. Zanim jednak Louane weszła na scenę po swoją statuetkę na ekranie wyświetlony został fantastyczny materiał prezentujący dotychczasowe zwyciężczynie w tej kategorii, będący dowodem na to, jak ważna dla młodych aktorek jest ta nagroda. Sophie Marceau, Charlotte Gainsbourg, Vanessa Paradis, Audrey Tatou, Mélanie Laurent, Mélanie Thierry, Adèle Exarchopoulos (plus nominowane Marion Cottilard i Léa Seydoux) – to aktorki, które otrzymały Cezara w tej kategorii, a później zrobiły (i robią) międzynarodową karierę.

Nic dziwnego, że Louane Emera wzniosła oczy do nieba z zachwytu nad tym tak wpływowym Cezarem.

A skoro o wzruszeniu mowa… Rozstrzygnięcie najważniejszego i najciekawszego pojedynku tegorocznych Cezarów – dwóch Yvesów Saint Laurent, Pierre’a Nineya i Gasparda Ulliela, okazało się szczęśliwe dla tego pierwszego. Yves Saint Laurent, który miał u nas premierę pod koniec maja 2014 roku, zasłużył na tę statuetkę nie tylko dlatego, że wszedł do kin jako pierwszy i jako jedyny mający oficjalne błogosławieństwo spadkobierców projektanta. To film pełen dobrego smaku, a tytułowa rola Nineya to dowód na to, że można znaleźć równowagę pomiędzy wyrazistym i skromnym odwzorowaniem tak wyjątkowego bohatera. Bardzo mnie ten werdykt ucieszył, Pierre’a również, a najbardziej – jego filmowego partnera, Guillaume’a Gallienne’a.

Filmowy Pierre akurat stał za kulisami, gdy wręczano nagrodę jego przyjacielowi i partnerowi w filmie „Yves Saint Laurent”. Od momentu ogłoszenia werdyktu aż do chwili, gdy Niney zszedł za scenę prosto w ramiona Guillaume’a, płakał ze wzruszenia. A ja razem z nim na widok tej szczerej reakcji.

Samo rozdanie okazało się jednak trochę zaskakujące. Niekwestionowanym zwycięzcą tegorocznej gali okazał się film Timbuktu, który pokonał nominowanych we wszystkich niemal kategoriach filmów o jednym i tym samym projektancie: Yves Saint Laurent Saint LaurentTimbuktu – rywalizujący z Idą w oscarowym wyścigu – ma u nas premierę dopiero w czerwcu, ale już teraz miejcie na niego oko, bo został stworzony przez jednego z najmądrzejszych i najskromniejszych reżyserów świata. Sposób, w jaki o Abderrahmane Sissako mówili pozostali twórcy odbierający Cezary w różnych kategoriach, a następnie sama jego mowa, robiły ogromne wrażenie. Rozważny, opanowany, niesamowicie wrażliwy człowiek; to zdumiewające, że można pozostawić po sobie takie opinie po kilku minutach pobytu na scenie. Z jego też ust padły nawiązujące do tematyki i miejsca akcji Timbuktu najważniejsze słowa tego wieczoru: Dziś nie mówmy już o zderzeniu cywilizacji. Dziś mówmy o spotkaniu cywilizacji.

Abderrahmane Sissako, reżyser „Timbuktu”, z wszystko mówiącym o jego reakcji na nagrody dla filmu gestem.

Sukces Timbuktu to jedno, niespodzianki – to drugie. A największą okazała się bez wątpienia wygrana Kristen Stewart za drugoplanową rolę w Sils Maria (polska premiera filmu 25 marca) – pierwszej amerykańskiej aktorki z tą francuską nagrodą. Sukces Stewart jest tym bardziej spektakularny, że do tej pory aktorka nie miała wielu okazji do odbierania jakichkolwiek nagród, a niemalże jedyne wyróżnienia spadały na nią od jurorskich „młodzieżówek” i „malinowej akademii” za rolę w Zmierzchu. A Stewart stara się jak może – podobnie jak jej filmowy partner, Robert Pattinson – odciąć od wampirzego wizerunku, wybierając projekty ambitne, często niezależne (jej występy w W drodze czy Camp X-Ray przeszły niemal bez echa). Reakcja Kristen na werdykt Francuzów była fantastycznym momentem gali – pełne niedowierzanie, gorący uścisk z siedzącą obok i partnerującą jej w filmie Juliette Binoche i chaotyczna przemowa z widocznym drżeniem całego ciała, impulsywną gestykulacją i mieszanką wzruszenia i niedowierzania na twarzy. Fantastyczna sprawa.

 

Fotografia wykonana w ramach pocezarowej sesji zdjęciowej idealnie prezentuje reakcję Kristen Stewart na to wyróżnienie.

Cała gala – mimo totalnie nudnych i długich momentów – ostatecznie okazała się całkiem interesującą propozycją na ten przedoscarowy czas. A przede wszystkim – kopalnią wiedzy na temat francuskich filmów, których warto u nas wyglądać. Co też czynię i po cichu czekam na kolejne rozdanie.