Rate this post
W dzisiejszym odcinku wystąpią gościnnie moi rodzice i brat, których serdecznie z tego miejsca, naturalnie, pozdrawiam. Ilekroć przyjeżdżam do rodzinnego domu, mam w zanadrzu kilka dobrych tytułów, które proponuję tacie. Tata jest w tym temacie dość oporny – trzeba mu film włączyć, posadzić przed telewizorem, bo inaczej znajdzie tysiąc pięćset rzeczy do zrobienia w domu, zamiast rozrywki i odpoczynku. Taki już cudowny jest, nic nie zrobisz. Co innego mama, ona jest super, otwarta na nowości, zawsze z entuzjazmem podchodząca do rodzinnych seansów, chętnie obejrzy, ale – wiadomo – najlepiej jeśli z mężem. Zgrać to wszystko to nie lada sztuka. Tym razem przypadkowo nie zabrałam ze sobą niczego nowego, co już zdążyliśmy z mężem obejrzeć. Miałam więc do zaproponowania nieoczekiwanie nie broniącemu się przed seansem tacie i bratu, który również przyjechał na weekend do domu, tylko jakieś starocie i kilka tytułów, które nic mi nie mówiły. Jak Dług na przykład.

Zupełnie nie wiedziałam, o czym jest ten film. Ale zobaczyłam w obsadzie Jessicę Chastain, którą coraz lepiej poznaję – wystarczyło. Efekt? Całkiem interesująca i wciągająca akcja. No i zakochałam się w Jessice Chastain, na amen.

Rachel Singer (Hellen Mirren), David Peretz (Ciarán Hinds) i Stephan Gold (Tom Wilkinson) są zasłużonymi obywatelami Izraela. Są dojrzali, swoje w życiu przeszli, ale nie wyglądają na szczęśliwych i zrelaksowanych emeryturą staruszków. A to dlatego, że historia ich akcji, w której brali udział jako młodzi agenci Mossadu, za którą są tak szanowani, kryje tajemnice, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Nie powinny, ale – jak się domyślamy – ujrzeć muszą, bo noszenie bolesnego sekretu przez -dzieścia lat grozi poważnymi, psychicznymi konsekwencjami. Co takiego zaszło między młodymi Rachel (Jessica Chastain), Davidem (Sam Worthington) i Stephanem (Marton Csokas), że wszystko się tak pogmatwało? Kim jest Dieter Vogel (Jesper Christensen) i co właściwie ma z Mossadem wspólnego?

Na te pytania odpowiedź znajdziecie w filmie. Ja krótko o fabule i, tradycyjnie, aktorstwie. Sama historia jest, zdaje się, wariacją na temat działalności doktora Mengele. Rzecz dzieje się w RFN, jest problem granic, problem nowej rzeczywistości społecznej, w której czkawką odbijają się wielkie katastrofy ludzkości sprzed kilku- czy kilkunastu lat, są też zbrodniarze, próbujący wieść po cichu życie posłusznego obywatela i są też ofiary, domagające się zemsty. Agenci Mossadu, których zadaniem jest odnalezienie jednego z katów, nie zajmują się jednak tylko i wyłącznie tym, co do nich należy. Uwikłani w grę emocji i namiętności tworzą dziwny trójkąt, w którym królują niedopowiedzenia i w którym jak na dłoni widać niestabilność działań i emocji. Bo to właśnie brak umiejętności panowania nad emocjami jest ich podstawowym problemem, który rzutuje na finał historii. To może się wydawać nieco dziwne: świetnie wyszkoleni agenci giną pod naporem poruszeń i uniesień. I można tym samym zarzucić twórcom brak konsekwencji: misternie ułożony plan zakłócany jest przez idiotyczne niedopatrzenie, a jego realizatorzy podkładają się, robią dokładnie to, czego robić nie powinni, czego chce przeciwnik (a przecież to konwencja horroru, kojarzycie motyw – ofiara uciekając przed mordercą wpada wprost w jego ramiona, łazi po ciemku po wielkim, pustym domu, nadeptuje na pękającą z trzaskiem gałąź itepe). Popełniają błąd za błędem, nie próbują się kamuflować, wprost oddają zwycięstwo walkowerem. Bez sensu. Nie dziwne, że kończy się to tak, jak się kończy. I że to w nich tkwi przez całe lata, aż wreszcie dopada i zgniata. Ale dobrze, możemy potraktować to wszystko jako położenie akcentu na dramat jednostki i emocje, które biorą górę w sprawach, które powinny być ich pozbawione. Finał wbija w fotel – niestety, z niedowierzania, że można tak głupio zakończyć dość dobrą opowieść. Zostajesz pozbawiony złudzeń, że masz jakiegokolwiek prawo do powiedzenia czegokolwiek w tym filmie. Przed twoimi oczami zostaje postawiona wielgachna kropka nad i, w dodatku koślawo i innym kolorom, niepasującym do tego, co było wcześniej. Na siłę i bez pomyślunku. Szkoda.

Dobrze, że od całej tej nielogicznej fabuły odwraca uwagę dobre aktorstwo. Zwłaszcza w wykonaniu pań. Hellen Mirren w roli dojrzałej Rachel przykuwa uwagę, jest interesująca i na tyle dominująca, że usuwa daleko w cień Hindsa i Wilkinsona. Ci zresztą są dość przeciętni, ale można to zrzucić na karb mało znaczących ról – bohaterowie w wersji old mają zdecydowanie mniejszą rolę do odegrania. Co innego, gdy byli młodsi. Nie dość, że ponętniejsi (ach, ten Sam Worthington…), to jeszcze dużo mniej jednoznaczni i mogący popisać się większą gamą umiejętności. Csokasa nie za bardzo znam, trudno mi więc go oceniać w kontekście poprzednich ról. Tu miał szczęście trafić na impulsywnego, dominującego aktora, dość umiejętnie wykorzystującego chwilę, który chowa głowę w piasek i jest pomysłodawcą gry pozorów. Worthington z kolei gra postać zamkniętą w sobie, apatyczną, w której może i drzemią jakieś emocje, ale nie mają one za bardzo siły na ekspozycję. Jest to, naturalnie, uwarunkowane przykrymi doświadczeniami, nie mniej jednak szkoda, że odbiera to tym samym aktorowi możliwość wykazania się – na większe emocje stać Davida dopiero w wieku dojrzałym, gdy Worthington przemienia się w Hindsa. Ale nie ukrywam, że nawet tak nieprzystępnego Sama wolę dużo bardziej niż niebieskiego stworka, latającego po drzewach i ratującego Pandorę. Jeszcze Jesper Christensem – w roli doktor Bernhardta był bardzo przekonujący, świetnie oddał wyrachowanie swojego bohatera. Jego rozmowy z pozostałą trójką należą do najlepszych scen filmu. I na deser Jessica. Po raz pierwszy oglądałam ją w Drzewie życia. Nie zawojowała tam przestrzeni, bo co może rudowłosa aktorka, której twarz mało kto kojarzy, gdy gra u boku takich mocarzy jak Sean Penn i Brad Pitt? No właśnie. Mimo to ciekawi, jest zapamiętywalna, pozostawia po sobie jakąś mgiełkę świeżości. Wraca w Służących, i to wraca w wielkim stylu. Któż nie polubił fantastycznej Celii Foote, pogubionej, poranionej, a przy tym przebojowej, naturalnej i ujmująco nieporadnej pani domu, udowadniającej czarnoskórym służącym, że w nowobogackich domach mieszkają też ludzie? W Długu Jessica jest numerem jeden, nikt się z nią nie równa. Jej postać jest rozchwiana emocjonalnie, może i uformowana pod względem fizycznym, ale kompletnie zaniedbana pod względem przygotowania do radzenia sobie ze skrajnymi emocjami – a tych przecież tu nie brakuje. Gra Jessici Chastain hipnotyzuje i czyni ten film znośnym. Czekam niecierpliwie na Take Shelter i Coriolanusa, których jeszcze nie widziałam, i następne role, których będzie wiele, bo  Jessica – jak rzeczą Mądrzy Recenzenci – jest jedną z przedstawicielek nowego pokolenia Holiłudu i ma potencjał. Oj, ma.

Czy polecam? Tak, ale bez jakiejś szczególnej ekscytacji.