Rate this post

E-kapuś czy e-obywatel?

Zza okna dobiega brzęk tłuczonego szkła. Dyskretnie wyglądasz i widzisz, że dwóch łobuzów włamuje się do sklepu naprzeciwko. Zadzwonisz na policję? Prawdopodobnie tak. Zwłaszcza, jeśli to twój sklep. Jeśli nie twój – być może uznasz, że to nie twoja sprawa. A gdy spotkasz nielegalne działanie w Internecie?
Wskazywanie kogoś palcem

Fot. Petra Bork / pixelio.de

Jest tego tak wiele, że po prostu nie sposób, by się na to nie natknąć. Poczynając od rozmaitych wypowiedzi na forach, poprzez nielegalne aukcje, zakazane prawem reklamy (hazard, alkohol), kradzież praw autorskich, aż po stręczycielstwo i prostytucję dziecięcą. Jeśli nie każdy, to prawie każdy z nas raz po raz trafia w Internecie, w polskim Internecie, na treści łamiące prawo. Jak na to reagujemy?

Najczęściej wcale. Bo:

nie wiemy, że to nielegalne (świadomość prawna Polaków woła o pomstę do nieba)
uważamy, że to nie nasza sprawa (niech ktoś inny zgłosi, po co mi kłopoty)
uważamy, że „tak robią wszyscy, więc o co chodzi?”
uważamy, że władza sama powinna wiedzieć, w końcu od czego są „gliny”, inne służby i ileś innych instytucji
bo nawet, gdybyśmy chcieli zgłosić, to nie wiemy, gdzie
i wreszcie: uważamy, że zgłoszenie właściwym organom zauważonej nieprawidłowości to donosicielstwo, a ktoś, kto zgłasza, to po prostu kapuś.

To bardzo smutna scheda po PRL-u, zakorzeniona nie tylko w ludziach, którzy tamten kraj i tamte czasy pamiętają, ale także przeniesiona na młodszych, urodzonych i/lub wychowanych już po 1989 roku. Zawiadomienie milicji lub jakiegoś właściwego urzędu o łamaniu prawa było, o ile nie dotyczyło przestępstw typowo kryminalnych (kradzież, napad, pobicie etc.) uważane za przejaw współpracy z nieakceptowaną władzą. Kto zawiadamiał milicję – był kapusiem, agentem, donosicielem. Narażał się na ostracyzm.

I tak zostało. Choć nie ma już milicji, za to są powody (choć może wciąż ich za mało), by własne państwo i prawo szanować – wciąż tkwi w ludziach opór przed wykręceniem numeru komendy lub napisaniem maila „gdzie trzeba”. Bo to jakoś głupio, bo to nieładnie „kapować”. W wielu, jeśli nie w większości z nas brak choćby zalążka przekonania, że zgłaszanie odpowiednim organom i instytucjom zauważonych nielegalnych działań to po prostu akt obywatelski, akt troski o przestrzeganie prawa, które nas wszystkich obowiązuje. Nie czujemy się w obowiązku przyczynić się do tego, by prawo demokratycznego państwa było przez wszystkich przestrzegane. Często też po prostu nie lubimy własnego państwa, a skoro tak, to czemu mielibyśmy mu pomagać?

Dochodzi do tego fakt, że państwo nie jest właściwie przygotowane do współpracy z obywatelami. Jakiś czas temu zadzwoniłem do pewnej instytucji, odpowiedzialnej m.in. za egzekwowanie postanowień pewnej ustawy. Chciałem zapytać, czy treści udostępniane na pewnej stronie WWW są legalne – bo moim zdaniem absolutnie nie były. Moja rozmówczyni powiedziała mi na wstępie, że ona o niczym takim nie wie, bo nie ma Internetu ani w domu, ani w pracy. I że jak chcę, to mogę …napisać pismo w tej sprawie, to się jej przyjrzą. Powiem szczerze: odechciało mi się kontynuowania rozmowy.

Przyjazne (uczciwym ludziom) państwo powinno tymczasem mieć arsenał bezpłatnych infolinii i adresów e-mail, gdzie każdy zainteresowany mógłby, także anonimowo, zgłaszać zauważone przez siebie przypadki łamania prawa. Gdzie mógłby, jeśli by sobie tego życzył, uzyskiwać informację, czy rzeczywiście dany proceder jest nielegalny oraz jakie kroki zostały w danej sprawie podjęte. Ale czy nasze państwo jest przyjazne?

Na koniec dwa pytania do Ciebie, Czytelniku:

Czy uważasz, że ktoś, kto zgłasza policji lub innym właściwym instytucjom zauważone przez siebie przypadki łamania prawa w Internecie to e-kapuś, czy e-obywatel?
Czy sam gotów jesteś zgłaszać takie zjawiska, a jeśli nie – to dlaczego?