Wiem, że to głupie strasznie, ale gdy tylko oglądam jakiś francuski film obyczajowy, mam wrażenie, że jego bohaterowie nieustannie żartują i dobrze się we wszystkim bawią. Nie wiem, co takiego jest w tym języku, że mnie tak śmieszy, ale, serio, większość dialogów jest prowadzona w tak żywy, energiczny i zabawny sposób, że choćby ciskano w nich na siebie gromy, wyzywano, awanturowano się, łotewer, zawsze mam wrażenie, że to jakaś farsa. W „Facetach od kuchni” znów to miałam, a że to akurat komedia, więc i wrażenia były dużo silniejsze. Czy ubaw nad językiem przełożył się na coś więcej? Ano różnie.
Jacky Bonnot (Michaël Youn) jest niezwykle kreatywny, wrażliwy, inteligentny i pracowity. Ale nie daje sobie w kaszę dmuchać, w związku z czym co chwilę traci pracę i powoli zaczyna balansować nad przepaścią. Tym bardziej, że jego partnerka właśnie spodziewa się dziecka, więc stała praca powinna być dla Jacky’ego priorytetem. No, chyba że staż u siebie proponuje mu sam Alexandre Lagarde (Jean Reno), paryski szef kuchni w 3-gwiazdkowej restauracji, który właśnie ma poważne problemy z utrzymaniem swojej pozycji. Jak ułoży się współpraca mistrza ze skromnym kucharzyną, który ma dość niekonwencjonalne metody pracy i zna Lagarde lepiej od niego samego?
Choć facetów od kuchni – od jej robienia i widzianych od kulis – jest dwóch, i to ten pierwszy – Reno – jest marketingowo bardziej chwytliwy, całą uwagę kradnie znakomity Michaël Youn. Jego ekspresja idealnie wpasowuje się nie tylko w kuchenny gwar czy kulinarne (z Reno) lub słowne (z Agogué) potyczki, ale i w klimat całego filmu, nadając mu świeżości i komediowego wydźwięku. To dobrze, bo czystego dowcipu w filmie Cohena niewiele – więcej tu śmieszą kłamstewka i strategie Jacky’ego i niewymuszone, powstałe niemalże przypadkowo żarty sytuacyjne, niż same partie dialogowe.
Jaki to kolorowy film jest, nie macie pojęcia. Tyle barw, tyle kompozycji, tyle piękności – od potraw, przez miejsca, aż po bohaterów – uczta dla oczu. A gdyby jeszcze można było te zapachy poczuć i zasmakować w tych wspaniałych daniach – to by był seans (7D?)… Wrażenia estetyczne muszą, niestety, wystarczyć (i, w gruncie rzeczy, wystarczają w pełni) – „Faceci od kuchni” to historia nieskomplikowana, podana w oszczędnej i ładnej formie, danie kolorowe, świeże i lekkostrawne. Wszystko w tym filmie jest właściwie tylko muśnięte, dane tylko na chwilę – do powąchania, połechtania kubków smakowych, zapamiętania barw. Idealna kulinarna impresja na filmowym talerzu. Zbyt krótka, by ją zapamiętać i docenić, a jednak wystarczająca, by dać wrażenie obcowania z czymś miłym, ciepłym, pozytywnym.
Czy polecam? Tak.