Oglądanie filmów z ulubionymi aktorami nie należy do najprzyjemniejszych zajęć. Czeka się na tę rolę miesiącami, reaguje na premierę z podekscytowaniem, do seansu zasiada z wielkimi oczekiwaniami, a potem… potem jest różnie. Najczęściej nie smakuje to dobrze i trudno się też temu dziwić – większość aktorów, których darzymy sympatią, lubimy przez wzgląd na przynajmniej jedną, bardzo dobrą kreację, do której nieświadomie każdą kolejną porównujemy. A, umówmy się, trudno jest niektóre przebić. Weźmy takiego Ledgera aka Joker, rozumiecie. Oczywiście Sandrze Bullock i jej dotychczasowym, niezłym rolom do Heatha daleko, ale nie zmienia to faktu, że moja sympatia do niej ma się całkiem dobrze od lat. Co innego jednak rola, co innego film – szczególnie z gatunku kiepściunich, których nawet nie wiem jak dobre aktorstwo nie wzniesie na wyżyny. Chyba że jest się Denzelem Washingtonem, który z absolutnie każdego filmu, potrafi zrobić coś zjadliwego – ale to już inna historia.
Gorący towar jest filmem słabym. Że dla niektórych zabawnym – w porządku. Jasne jest przecież, że o takie samo poczucie humoru w przypadku większej grupy odbiorców trudno i twórcy filmu też doskonale zdają sobie sprawę. Nie zarzucam im więc tego, że film nie był śmieszny (choć tak w istocie było, nawet teksty detektyw Mullins – McCarthy w tej roli – wywoływały reakcję bliższą parsknięciu niż śmiechowi), ale ograniczenia intelektualne – już tak. Brak pomysłu na fabułę (bo chyba nie sądzicie, że odwrócenie konwencji buddy cop movie to szczyt możliwości filmowca?) wyziera z każdego kadru. Nie ma tu zupełnie nic, co przyciągnęłoby uwagę na dłuższą chwilę. Potyczki słowne bohaterek są sztucznie rozbuchane, postaci – jakkolwiek celowo przerysowane – nie wzbudzające sympatii, a fabuła jest niemożliwie długa i bez wyrazu. Proste to jak patyk i chyba równie jak on bezbarwne.
I co z tego, że Sandra to nadal „o, wow, ona naprawdę ma już 49 lat?!” i „ona to jednak dobrą aktorką jest”, bo to nic nie zmienia. I z tego, że Melissa McCarthy całkiem nieźle odnajduje się w rolach komediowych bazujących na humorze klozetowym – nawet jej dryg komediowy nie potrafił na dłużej utrzymać mojej uwagi. Wynudziłam się przeokrutnie, a za montaż, którego efektem jest 117 minut tej katorgii, powinni pakować do więzienia dla hollywoodzkich przestępców
środki i leki na potencję.
Ale czego ja się właściwie spodziewałam po autorze najgorszej komedii ostatnich lat (Druhny)?
Czy polecam? Nie.