Jeszcze do niedawna codzienność, to, co zwykłe, powszednie, tuzinkowe, nie sprzedawało się w kinie zbyt dobrze. Kogo mogłoby interesować coś tak trywialnego, znanego, opatrzonego jak codzienne życie? Po fali produkcji pełnych fantazji, sztuczek i fikcji ta nieciekawa, nudna powszedniość stała się czymś wręcz pożądanym. Kino codzienności dostało swoje pięć minut uwagi widza, widza spragnionego odpoczynku, ale też uważnego wpatrzenia się w swoje życie, którego kino to miało być odzwierciedleniem. Czy Heavy Mental – film o poszukiwaniu spełnienia i próbie wyrażenia siebie – ma szansę spełnić te potrzeby?
Ma, choć ta podróż w głąb siebie, do której zaprasza nas twórca filmu, Sebastian Buttny, nie jest ani klarowna, ani wygodna (choć trudno jej odmówić uroku). To trasa pełna rozsypanych motywów, które – jak w grze komputerowej – stają na drodze, będąc czasem przeszkodą, czasem pomocą, zawsze jednak próbą – pewną konfrontacją z tym, co pozornie znane i łatwe, a tak naprawdę wymagające. Czego? Przede wszystkim ruchu, aktywności, reakcji, może odpowiedzi, czegokolwiek, co wytrąciłoby nas z bierności, wygodnej niedecyzyjności.
W Heavy Mental symbolem takiej bierności jest Mariusz (wierzę, że bardzo celowo drewniany Grzegorz Stosz) – niespełniony aktor cierpiący na blokadę twórczą, który przekonuje (głównie siebie samego), że jego problemem są zaniki pamięci, absolutnie uniemożliwiające pracę na scenie. Ten wygodny argument jest tylko pretekstem do pozostania w bezpiecznym, oswojonym świecie, w którym nie trzeba brać odpowiedzialności za siebie i swoje czyny, a przede wszystkim – iść naprzód, rozwijać się, mieć cel, horyzonty.
Będący na przeciwległym biegunie Piotr (wyśmienity Piotr Głowacki) – pracownik opieki społecznej – w te buty dorosłości wszedł już dawno temu, podejmując odważną decyzję odcięcia się od zamożnej, gwarantującej mu godną przyszłość rodziny. Rzucając się w wir tego, co kochał najbardziej, zapewnił sobie nie tylko wolność, ale i to, czego zabrakło Mariuszowi – swobodę w podejmowaniu decyzji, nieustanny rozwój, ruch, aktywność, słowem życie i bycie, a nie tylko trwanie.
Konfrontacja tych bohaterów, polegająca na szczególnym wyzwaniu, jakie Piotr rzuca Mariuszowi (mężczyzna ma, wykorzystując swoje zdolności aktorskie, poderwać dla Piotra dziewczynę), jest jak starcie ziemi i powietrza. Dla obu jednak motorem napędowym jest dziewczyna (Izabela Nowakowska) – to ona budzi ziemię do życia, każąc zatracić jej się w grze, zapomnieć, gdzie jest jej granica z prawdą, i ona wprawia w ruch powietrze, które stopniowo, zupełnie naturalnie obezwładnia ją i wszystko wokół.
Egzystencjalny taniec tej trójki – ubrany w piękne zdjęcia Nicolása Villegasa Hernándeza – to wbrew pozorom mocno zanurzona w codzienności historia o tym, że nie da się uciec przed życiem, wyborem między byciem a trwaniem, że marzenia to nie wszystko, a twarde stąpanie po ziemi nie jest wytworem braku humoru realistów, a życiową koniecznością, że wolność to coś więcej niż tylko beztroska i spontaniczność .
Byłoby Heavy Mental świetną próbą ujęcia sedna kina codzienności (o wiele lepszym niż cisnące się do porównania Male stłuczki, które poobijały się same o siebie, gubiąc najbardziej wartością treść, nie zlepiając nią w sposób wyraźny wspólnego bycia ze sobą bohaterów), gdyby nie pewne zupełnie oderwane rozwiązania. Pojawiająca się znikąd i donikąd zmierzająca wróżka ukazująca się bohaterowi? Symboliki można się domyślać, ale czy istotnie była ona w tym zespole znaczeń potrzebna? Wyzwanie, którego najciekawsza część – finał – rozstrzyga się tak niespostrzeżenie, że mogłoby jej właściwie nie być? Czy umowne odrealnienie sytuacji komunikacyjnej musi zaczepiać o narrację, rozwidlając ją bez większego sensu, wydłużając sceny niewarte tego, nużąc? Film portretujący pokolenie dzisiejszych 30-latków? To niemalże moje pokolenie – czy to jest jego portret?
Mam wątpliwości – tu, wcześniej i w jeszcze kilku miejscach, ale nie zmienia to faktu, że na tle polskich filmów podejmujących trudne, rozliczeniowe tematy taki powiew zwykłości jest zawsze czymś przyjemnym. Szczególnie, gdy ma klimat, jakiś pomysł na siebie, a przede wszystkim – determinację, by wcielić go w życie (dwuletni okres oczekiwania na premierę kinową, w bardzo wąskiej dystrybucji – oto droga filmu, który jak niewiele polskich tytułów nie jest współfinansowany przez PISF).
Czy polecam? Całkiem tak. Nie dla wszystkich, na pewno, ale ceniący sobie kino niezależne powinni dojrzeć tu coś wartościowego.