Z kinem regionalnym kłopot jest taki, że nie wiadomo, po co sięgnąć. Nie wiesz o nim kompletnie nic, szukasz więc po omacku i jesteś zdany na opinię polskich dystrybutorów, którzy proponują ci to, co sami uznali za potencjał (dla zysku, naturalnie). O niemieckim kinie też nie wiem zbyt wiele. Pewnie oglądałam kilka filmów kręconych po sąsiedzku i do dziś nie zdaję sobie z tego sprawy. Oczywiście, mam na myśli tu filmy czysto niemieckie, których autorami są Niemcy, nie zaś te produkowane we współpracy z Niemcami bądź na ich terenach (zdziwilibyście się ile głośnych filmów zostało stworzonych wspólnie z niemieckimi twórcami).
Jedyny więc film, który pamiętam – i to dość dobrze, bo widziałam go kilka razy – to rewelacyjny jak dla mnie Biegnij Lola, biegnij Toma Tykwera – Niemca w sumie – ale zorientowanego „amerykańsko”, by tak rzec, autora wielu dobrych projektów; w dodatku z główną rolą jednej z tych bardziej znanych niemieckich aktorek – Franki Potente. O Hell usłyszałam dopiero niedawno, przeglądając listę premier w filmwebie. Temat ciekawy, z gatunkiem lubię się mierzyć, producent firmowany na plakacie brzmi znajomo – może coś z tego będzie. Było, niestety, tylko „może”.
2016 rok, temperatura na Ziemi wzrosła o 10 stopni, jest potwornie gorąco, w powietrzu unoszą się tumany kurzu i piachu, zaburzające widoczność, opadów brak. Nieliczni, którzy w tych warunkach przetrwali, żyją nocami, gdy wyjście na powierzchnię nie powoduje oparzeń, ci bardziej zdeterminowani (głodem i pragnieniem przede wszystkim) zmierzają w stronę gór, wierząc, że tam drogocennego płynu nie brakuje. Do tej drugiej grupy właśnie należą Marie (Hannah Herzsprung), Phillip (Lars Eidinger) i Leonie (Lisa Vicari). Na drodze do raju czekają ich jednak śmiertelne pułapki, zastawione – naturalnie – przez innych ocalałych. Życie za życie?
Mamy tu typowy film katastroficzny z kompletem podstawowych elementów tworzących go: jest katastrofa (w tym wypadku słabo umotywowana mutacja ekologiczna), jest zniszczenie, głód i walka na śmierć i życie, by zdobyć podstawowe środki do wegetowania, są dobrzy i źli bohaterowie, z czego ci pierwsi pragną po prostu przeżyć, a ci drudzy niszczą (choć nie dla samego niszczenia) – wszyscy zaś mają nadzieję, że będzie lepiej. Problem w tym, że elementy te układają się w dwie grupy, z których jedna jest do zaakceptowania, druga zaś nie do przyjęcia. Udało się twórcom świetnie oddać klimat katastrofy – scenografia, charakteryzacja i zdjęcia (sepia) ukazują świat nie utulony, ale wręcz ujarzmiony mgłą powstałą z kurzu, piasku i ukropu, mgłą, która przeszkadza, zaburza widoczność, zniewala i pośrednio także zabija. Aktorstwo jest na swoim miejscu (bez ekscesów, ale i bez uchybień), ale już postaci są niedopracowane. O ile relacja Marie i Phillipa jest czytelna – opiera się na stosunku nad- i podrzędności, dziwnego lęku z jej strony i jego autorytarnych zapędów, a intencje komuny zamieszkującej pobliskie gospodarstwo jasne i ładnie sprecyzowane, o tyle postać Leonie istnieje w fabule właściwie jedynie w jednym celu, a jej fochy i próby skłócenia pozostałych bohaterów nie są niczym umotywowane – chyba że nudą samej bohaterki. Katastrofa ekologiczna wreszcie została w tym wszystkim zupełnie pominięta – tak jakby nie widziano potrzeby, by oświecić widzów, skąd, jak, dlaczego to wszystko. Siada też realizacja – w komentarzach pod filmem na filmwebie posypały się na scenarzystów gromy – nie tylko za brak logiki, ale za poważne błędy merytoryczne. Ja tam się na fizyce nie znam, pogubiłam się przy czwartym bodaj komentarzu i nie wiem, w której sferze ląduje parująca woda i czy powinna ona, czy nie powinna przy takiej temperaturze opaść, czy też nie. Wiem tylko, że brak informacji o miejscu akcji – w obliczu informacji o wzroście temperatury na Ziemi – wprowadza dysonans: bo skoro to 10 stopni, to naprawdę byłoby aż tak gorąco, żeby chować każdy skrawek ciała przed słońcem? Nie wiem, chodzi o warstwę ozonową, czy coś? Może mnie ktoś oświeci, bom chyba za głupia na te mądrości. Jakby nie było, z braku precyzji zrobił się niezły bigos i to na pewno nie jest wina niedokształconych widzów erotyczne porady.
Czy polecam? Nie jestem przekonana, żeby zrobić to z czystym sumieniem. Chyba niewiele stracicie, odpuszczając. Mnie Hell nie odrzuciło, ale też nie wywołało żadnych wrażeń, które przykleiłyby się do mnie na dłużej niż 89 minut, które film trwa.