Rate this post

Czy może być lepszy czas na zobaczenie Igrzysk śmierci niż trwające właśnie igrzyska olimpijskie? Nie ma to jak wpasować się w klimat, choć – uf – nasi sportowcy mają przynajmniej pewność, że wrócą do swojego kraju żywi… Nie pamiętam już, co to się stało, że nie trafiłam na Igrzyska śmierci w marcu, gdy miała miejsce premiera filmu. Dziś wiem, że właściwie szkoda, że tak się stało, bo straciłam wówczas naprawdę fajną rozrywkę.

 

Kraj Panem składa się z 12 dystryktów, uporządkowanych według bardzo jasnego klucza: ci pierwsi to bogacze, ci ostatni to skrajna biedota. Katniss Everdeen (Jennifer Lawrence) nie miała szczęścia – urodziła się w dwunastym dystrykcie. Codzienność upływa jej na polowaniu, zdobywaniu jedzenia i opiece nad młodszą siostrą, o którą ich matka – po utracie męża – nie potrafi się zatroszczyć. Kiedy w losowaniu zawodników do corocznych Igrzysk Głodowych wyciągnięte zostaje nazwisko małej Primrose, zrozpaczona Katniss zgłasza się na ochotniczkę, by ocalić siostrę od pewnej śmierci. Wydaje się, że przedstawiciele biednego dystryktu – wraz z Katniss startuje jeszcze chłopak, Peeta (Josh Hutcherson) – nie mają szans z wyszkolonymi w walce i opływającymi w dostatku zawodnikami z innych rejonów. Ale spryt i determinacja to dobra broń, tak dobra, że może uderzyć nie tylko w rywali, ale nawet w system…

Kiedy o Igrzyskach… było głośno, ja zajmowałam się czymś zupełnie innym. Nie tylko więc nie obszedł mnie cały ten szum wokół ekranizacji, ale też nie miałam pojęcia – poza złudną historyjką, którą pokazano w zwiastunie – o czym właściwie ta historia jest. I to było dobre, bo dzięki temu miałam ogromną przyjemność z bycia wplątywaną w intrygującą i dość niejednoznaczną opowieść. Sam pomysł – co jest zasługą autorki trylogii, Suzanne Collins – to świetna mozaika złożona ze starożytnego mitu o Minotaurze, dla którego Minos sprowadzał młodzieńców i panny jako przekąskę, kontrowersyjnego zastosowania nowych technologii oraz pozycji mediów w świecie i ich wpływu na politykę. Wszystko to ułożone na zasadzie kontrastu: przepych (wręcz kiczowatość) Kapitolu – bieda 12 dystryktu, wspaniałe uczty bogaczy – polowanie i żebranie o jedzenie, Prezydent, mający moc decyzyjną, by przeznaczyć 23 młodych ludzi na śmierć – lud, który nie ma żadnego wyboru w wypuszczeniu swe dzieci do śmiertelnych zawodów, najnowsze zdobycze nauki – prymitywna broń, jaką mają oni się posługiwać, wreszcie luksusowa stolica Panemu versus mroczny (choć wykreowany) las, w którym trzeba przeżyć, mając do dyspozycji niemal tylko dwie gołe ręce. Jest w tym trochę niedociągnięć, trochę niekonsekwencji, trochę rozwiązań zbyt przewidywalnych, ale w ostatecznym rozrachunku cała historia jest nie tylko wciągająca, ale też dość logiczna i serwująca niezwykle interesujące zwroty akcji. A w dodatku pełna jest metafor i przejaskrawionych, ale jednak bardzo precyzyjnych przykładów funkcjonowania człowieka w publicznej, znaczy medialnej rzeczywistości i okupionej wieloma rozterkami z powodu łamania własnych zasad pracy celebrities na swoją sławą i zyskaniem aprobaty publiczności. Że o zatrważającej wizji totalitaryzmu nie wspomnę.

Film jest bardzo widowiskowy – i to zarówno w scenach, rozgrywanych w Kapitolu, które opierają się na wrażeniach wizualnych, jak i w tych, które mają miejsce w skromnych, prymitywnych przestrzeniach. Jaskrawe, kolorowe zdjęcia ze stolicy kraju są kompletną odwrotnością szarości i bylejakości biednych dystryktów, a sceny walk młodych zawodników tętnią życiem. To zdecydowanie jeden z najlepszych aspektów całej produkcji. Jest na co popatrzeć, tym bardziej, że aktorsko także wszystko wypada bardzo ładnie. Może nie są to wyżyny aktorstwa (choć osobiście w Jennifer Lawrence widzę już od Do szpiku kości ogromny potencjał, a że nie czytałam powieści i nie miałam żadnych wyobrażeń o Katniss, Jen zupełnie mi tu nie zgrzytała), ale gra jest dobra i w żadnym razie nie odrzuca. Elizabeth Banks w roli Effie Trinket jest przepyszna, nie tylko ze względu na wyjątkową i totalnie skrywającą jej tożsamość charakteryzację. Woody Harrelson znakomicie odnalazł się w roli trochę zapijaczonego mentora, a obecność w obsadzie takich aktorów jak Toby Jones (uwielbiam!), Donald Sutherland czy Stanley Tucci (którego i tak zawsze będę pamiętała jako Pucka ze Snu nocy letniej) dodaje mocy. Ale żeby nie było za dobrze, męska część młodszej obsady zupełnie nie powala. Hutcherson jest nijaki, a Liam Hemsworth – gwiazda, do której piszczą nastoletnie fanki – nawet bylejaki. Irytuje nieziemsko także Willow Shields w roli małej Primrose – to to tylko płakać umie, okropna rola.

Igrzyska śmierci to naprawdę dobry film rozrywkowy. Mówię to zdziwiona, choć przecież nie miałam względem filmu żadnych oczekiwań. Miło mi było dać się tak zaskoczyć i cieszę się na więcej. Po prostu.

Czy polecam? Tak.