Rate this post

Skonsternowała mnie ta Jaskółka. Myślę o niej właściwie każdego dnia, odkąd zobaczyłam ją w drugim dniu festiwalu i wciąż nie mogę się zdecydować, czy bardziej mnie ona zaciekawiła, czy rozczarowała. Film Warwasa jest bardzo niejednoznaczny, ale też bardzo przeszarżowany, i to na wielu płaszczyznach. Dziś Jaskółka wchodzi do kin i jestem pewna wywoła wiele sprzecznych opinii.

 

A to między innnymi dlatego, że ma intygujące tło fabularne. Mówię tło, bo opowieść Agnieszki Jaskółki, głównej bohaterki filmu, mimo że jest osią wszystkich zdarzeń, jest tylko pretekstem do przekazania pewnej ponadczasowej prawdy. Nieciekawa przeszłość Jaskółki, jej konsekwencje w dorosłym życiu bohaterki, próba rozliczenia się z nią, wielość malowanych typów i odtworzenie ówczesnych realiów – mimo pewnej nieudolności w kreśleniu kolejnych scen i łataniu powstających dziur, wciąga. To się dobrze ogląda. Jest w tym wszystkim zbyt wiele sentymentalizmu, przesady – szczególnie w kreowaniu PRL-owskiej rzeczywstości, w której koniecznie musiały znaleźć się nie dwa, nie cztery, a wszystkie chyba symbole tego okresu – i to gryzie, wywołuje niesmak. Więcej – odtrąca i każe skazać tę historię na klęskę. Aż do finału, który – choć przeciagnięty i rozmyty w swojej wymowności – robi wrażenie, wbija w fotel i nie pozostawia obojętnym. Przynajmniej na chwilę. Bo TO zawsze zatrważa.

 

Problem w tym, że bohaterowie Jaskółki” wydają się kompletnie odklejeni od rzeczywistości. Tytułowa bohaterka jest irytująca i pełna sprzeczności, jej motywy zmieniają się zupełnie bez związku z jej temperamentem, a historia – mimo że szokująca i tragiczna – w ogóle nie pociąga za sobą sympatii do niej. Najbardziej kontrowersyjna postać filmu – ojciec Jaskółki – jest może bardziej spójny (a już na pewno lepiej zagrany – naprawdę dobry w tej roli Marcin Włodarski), ale jego przemiana, której moment został w fabule haniebnie pominięty, bardziej bawi niż intryguje. Nie pomaga też fatalna charakteryzacja – nigdy zresztą nie zrozumiem silenia się na postarzenie młodego aktora, gdy do dyspozycji reżysera pozostaje całe mnóstwo naprawdę dobrych, niszowych aktorow w każdej grupie wiekowej. No, to nie było po prostu to.

 

I to by okrutnie mierziło, gdyby nie forma – rzecz, która poróżni odbiorców najbardziej. Ci bardziej świadomi zobaczą w niej silnie eksploatowane ostatnio rozwiązanie, polegające na dzieleniu filmu na rozdziały, części, precyzyjnie oznaczane i tytułowane (na samym festiwalu filmów wykorzystujących to narzędzie widziałam co najmniej sześć) – rozwiązanie pozwalające wprowadzić do filmu elementy symbolizmu i porządkujące fabułę, ale jednak już niezbyt świeże i nie zawsze potrzebne. Ta sama rzecz drugim pomoże w odbiorze, da klucz do interpretacji, wzniesie film na wyższy poziom, sprawi, że będzie chciało/potrzebowało się o nim mówić. Sama stoję gdzieś pośrodku – widzę wtórność podziałów wprowadzonych przez Warwasa, ale jednocześnie ciekawi mnie jego optyka, a stylizacja fabularno-formalna w równym stopniu mnie razi, co pociąga.

 

Nie mogąc się zdecydować, powiedziałabym więc, że Jaskółka to film ciekawy, choć rozczarowujący. Taki, który obejrzycie z umiarkowaną ciekawością, ale który pozostawi w Was duży niedosyt, zapamiętywalny, ale jednak irytujący błędami. I to jest ten moment, kiedy trzeba wspomnieć o tym, że ten film to debiut. Więcej – projekt przewidziany na krótki metraż, pracę dyplomową, z której wyszło coś więcej. Czy to usprawiedliwia usterki? Rozsądźcie sami.

 

Czy polecam? Z ciekawości waszych opinii – nawet tak.