Dobre pół roku przed polską premierą, jak nie wcześniej, zaczął być w kinach promowany Klucz do wieczności. Dziesiątki spotkań ze zwiastunem wywołały wrażenie, że wiedziałam o filmie już właściwie wszystko. Choć tak naprawdę wystarczyłoby i jedno – fabuła filmu jest tak banalna i przewidywalna, że poświęcenie nawet tych trzech minut na zapoznanie się z jego pigułką w postaci trailera to i tak wystarczająco, by żałować straconego czasu.
Chciałabym móc powiedzieć, że zapowiadało się tak pięknie, ale to zdanie dotyczyłoby właściwie tylko Ryana Reynoldsa (który prezentuje się w filmie wyśmienicie). Obaj zresztą obsadzeni w głównych rolach aktorzy zostali włożeni w pewien schemat ról, do których nas przyzwyczaili: przystojniaka w tarapatach, który dzięki wrodzonemu talentowi do unikania pułapek, szybkości i urodzie, jasna sprawa, umyka złym i podąża za dobrem (Reynolds), i wyniosłego, chłodnego biznesmena, który skrywa głęboko w sercu rodzinny dramat (Ben Kingsley). Nic, czego byśmy już wielokrotnie nie widzieli, co z jednej strony jest zarzutem (bo wtórne), z drugiej zaletą (bo gra aktorska obu jest bardzo dobra). Na tym tle w pewien sposób wybija się Matthew Goode (ach, te oczy rodem ze Stokera), któremu dostała się też dość szatańska postać, ale znowu – nie jest to kreacja aż tak charakterystyczna, by została w głowie nieco dłużej.
Trochę lepiej jest z podejmowanym przez Tarsema Singha motywem nieśmiertelności. Podany w formie dramatu sci-fi problem eksportowania umysłu do innego, zwykle młodszego, a zawsze sprawniejszego ciała, sam w sobie jest całkiem interesujący. Szkoda tylko, że scenarzyści nie pokusili się o zagłębienie tematu, skupiając swoją uwagę na typowych dla sensacji elementach jak ucieczki, pościgi i strzelaniny. W liczbie mnogiej, co nie jest bez znaczenia, bo w takim chaosie łatwo o pomyłki, których tu nie brakuje. Smutne o tyle, o ile naukowe tło fabuły miało szansę uczynić film czymś więcej niż tylko kolejną produkcją o tym, jak źli ludzie manipulują dobrymi i jak ci drudzy próbują z ambarasu wyjść, likwidując całe zło świata.
Film typowo rozrywkowy, na zabicie czasu. Jeśli macie go nadmiar, oglądajcie. Jeśli macie go mniej lub szukacie w kinie czegoś ambitniejszego niż powtórka z rozrywki – po prostu… szukajcie dalej.
Czy polecam? Raczej nie.