Co byś zrobił, gdyby ukradli ci dziecko? Nie wiesz. Nie musisz wiedzieć, bo pewnie go nie masz, więc ci nie zależy. Ale ci, którzy mają, zadrżą na samą myśl o tym. I doskonale zrozumieją, że w poszukiwaniu porwanego dziecka można posunąć się daleko. O wiele za daleko.
Motyw porwania dziecka – małego (choćby świetny debiut Afflecka Gdzie jesteś, Amando?) i dużego (Uprowadzona z wątkiem handlu żywym towarem i prostytucją w tle) – nie jest w kinie żadną nowością. To wdzięczny temat, bo zawsze budzi emocje. Niewinne dziecko, zdesperowani i równie podejrzani co okoliczni pedofile rodzice, dzielny i (zbyt) mocno zaangażowany w sprawę detektyw – stałych elementów gry znalazłoby się tu dużo więcej. Labirynt nie odkrywa nowych kart, ale tasuje je i układa w nowe konfiguracje. Efektowne? Bardzo. Logiczne? W ogóle.
To największa bolączka filmu. Brak spójności fabularnej kole tu w oczy w co najmniej trzech wątkach: tytułowego, bardzo słabo wyjaśnionego w swej istocie labiryntu, detektywistycznym, z bardzo typowo działającym śledczym, zachowującym się w niewytłumaczalny i – o, zgrozo – niewytłumaczony sposób, wreszcie tajemniczego chłopaka, jokera dodanego do talii po to, by wszystko się zgadzało – i tylko po to. Jak na tak długi film (2,5h), czasu na rozwinięcie tych tematów było aż nadto. Szkoda, że z niego nie skorzystano.
Nadrabia Labirynt klimatem, który rzeczywiście stwarza wrażenie poruszania się po labiryncie – labiryncie tragedii, traum, tajemnic i emocji. Nawet gdy rozwiązanie zagadki jest już za nami (a dzieje się to szybko, bo scenarzyści niechcący podają je na tacy jako przystawkę), spirala nakręca się i – wkręca.
Duża w tym zasługa Jackmana, znakomicie grającego zdesperowanego, trochę despotycznego ojca, furiata, który temperamentem i fizyczną siłą usiłuje zamaskować swoje rany. Towarzyszący mu Gyllenhaal i Dano – choć dobrzy – nie dorastają mu do pięt. Rola wyrazista, zapamiętywalna i dzięki temu przysłaniająca nieco mankamenty scenariusza.
Bardzo dobre ujęcia. One się z pewnością fachowo jakoś mądrze nazywają – chodzi o taki zabieg, gdy akcja jest już u szczytu i po zawieszeniu napięcia na najwyższym szczeblu następuje punkt kulminacyjny, a tuż po nim ujęcie zostaje zamknięte. Nie widzimy tego, czego widzieć nie musimy, bo możemy sobie z łatwością to wyobrazić i dopowiedzieć. Lubię taką oszczędność czasu.
Koniec końców jednak, brak odpowiedzi na nurtujące mnie przez cały seans pytania zgasił mój entuzjazm, wynikający z waszych wysokich ocen. Labirynt – jakkolwiek ciekawy i dobry, szczególnie na tle thrillerów z ostatniego roku – zwyczajnie mnie zawiódł. Szkoda.
Czy polecam? Na spokojnie, kiedyś, w domu.