Terroryzm – jak wiele zjawisk współczesnego świata – jest nośnym tematem w kinie. Większość podejmujących go filmów dotyczy terroryzmu politycznego, bliskowschodniego, który wydaje się być największym zagrożeniem w bliższej perspektywie. O tym mówi główny nurt w kinie, a co na to kino offowe? Jak zwykle idzie swoją drogą, podejmując tematy przez mainstream omijane lub traktowane po macoszemu. Ekoterroryzm – bo o nim mowa – dziś wciąż owiany jest mgiełką tajemnicy i, niestety, także lekceważenia. Tak jakby hasło „bronimy planetę przed destrukcyjnymi działaniami człowieka” nie znaczyło wprost: „nawet jeśli jedno z nich miałoby zginąć”. A ono właśnie jest punktem wyjścia filmu niezależnej, amerykańskiej reżyserki, Night Moves.
Josh, Dena i Harmon żyją w zgodzie z naturą. Głęboko na sercu leży im dobro planety, dlatego swoje codzienne życie i pracę dostosowują do wyznawanych zasad. Ale to im nie wystarcza. W imię skrywanego fanatyzmu ideologicznego przekraczają granicę, a za nią czeka ich już tylko… przepaść. Ich codzienne życie „za przepaścią” pokazuje, jakie konsekwencje pociąga jedno wydarzenie, jedna decyzja, jeden błąd. I że przekroczenie granicy zawsze rodzi strach.
O tym strachu właśnie jest Night Moves. Kelly Reichardt nie interesuje sam moment przejścia – z szelmowskim uśmiechem przeskakuje ją, zostawiając dosłownie za plecami swoich bohaterów. O wiele bardziej intryguje ją to, co doprowadziło do tego wydarzenia i jakie są jego skutki dla bohaterów. Oba te elementy ukazuje w odmienny sposób – motywacje postaci i ich przygotowania do rozprawienia się z symbolem wrogów ekologizmu oprawia w konwencję thrillera. To napięcie jest zresztą fizycznie odczuwalne – kolejne sceny tej części zilustrowane są za pomocą oszczędnych, często mrocznych zdjęć, którym towarzyszą niepokojące dźwięki, atmosfera jest gęsta, „coś” wisi w powietrzu, a świadomość, co to jest, dodaje jeszcze więcej grozy. Ta groza nie znika zresztą także w drugiej części filmu – tu jednak przybiera formę otwartych wątpliwości, wypisanych przede wszystkich na twarzach bohaterów (świetny jest tu Jesse Eisenberg, o twarzy, przez którą jak cień wciąż przelatuje lęk, którego oczy pełne są popłochu, a wszelkie działania wyraźnie mniej pewne niż przed realizacją planu). I tu znów akcja widocznie zmierza do punktu kulminacyjnego, który w takiej formie zaskakuje. I tym bardziej przeraża, udowadniając, jak dalece sięgają konsekwencję źle pojętej obrony.
Reichardt nigdy nie ukrywała, że nie jest zainteresowana klasyczną narracją. Jej filmy słyną z niespiesznego tempa akcji, akcentującej obszary przez innych twórców bagatelizowane. Między innymi z tego względu Night Moves w wielu widzach może budzić niechęć, irytację i senność. Ale konfrontacja z wizją Amerykanki, a przede wszystkim pytaniami, które stawia w swoim nowym filmie, jest niezwykle istotna. Szczególnie w sytuacji, gdy dalecy od oskarżeń, ocen, musimy odpowiedzieć sami sobie, jak dalece posuwamy się do osiągnięcia celów, które wydają nam się słuszne.
Czy polecam? Tak.