Zazwyczaj wybierając się z mężem do kina na „jego” filmy, doskonale wiem, czego się spodziewać i bardzo często moje przewidywania się sprawdzają. Od ostatniej spowiedzi popełniłam dwa grzechy. Pierwszym było niesłuszne i przedwczesne ocenienie filmu o zombie (World War Z), który okazał się całkiem wciągającym kinem akcji. Drugim – bardzo świeżym – zapieranie się rękami i nogami przed seansem Ocalonego, no bo „serio, kolejny film o wojnie?”. Dałam się jednak przekonać i – wow – tego się nie spodziewałam…
Jeżeli myślicie, że półtorej godziny strzelaniny w centrum konfliktu afgańskiego musi być nudne, nie znacie Petera Berga. Ja też nie znałam. W filmach wojennych zawsze lubiłam przede wszystkim aspekty psychologiczne – trudne wybory, relacje, traumy, wszystko, co związane z szeroko pojętą psychologią postaci. Wymachiwanie karabinami, jakkolwiek stanowiące clou filmów tego typu, zawsze mnie nużyło, bo też co w takiej rozwałce dla przeciętnej kobiety może być ciekawego? Berg pewnie nie zadał sobie tego pytania, ale chyba nie musiał – on od razu znalazł na nie odpowiedź.
A właściwie taktykę. Sprytnym w istocie posunięciem było wyakcentowanie walki w takim stopniu, że stanowiła nie tylko pierwszy, ale wręcz jedyny plan. Preludium do krwawego starcia w prowincji Kunar i przygotowania do akcji przemykają w takim tempie, że nie wiedzieć nawet kiedy lądujemy wraz z komandosami w środku lasu i wypatrujemy z nimi szefa talibów. Trwająca, bagatela, blisko 90 minut akcja mimowolnie wciąga – Berg niczego tu nie dawkuje, wrzuca nas w oko cyklonu i nie daje chwili wytchnienia. Napięcie jest tak duże i trwa tak długo, że finałowe sceny są wręcz fizyczną ulgą.
Autentyczność starcia – niezniszczoną nawet przez Marka Wahlberga (!) – burzy jedynie wytrzymałość walczących członków Navy SEALs. Godna podziwu, realna (bo przecież to się naprawdę podziało), ale jednak wizualnie trochę przesadzona. „Komandosi przyjmują tu ilość ołowiu, która powaliłaby słonia” – pisze Michał Walkiewicz i nie sposób się z tym nie zgodzić. W kontekście całego filmu rzecz niezbyt rażąca, ale jednak zauważalna i odstająca od formy. Ale – drobiazg. W końcu to komandosi, kto jak nie oni?
Czy polecam? Serio, tak. Naprawdę dobry film.