Rate this post

10 najgorszych tematów na wpis w blogu

Znamy to chyba wszyscy: i ci, co piszą blogi, i ci, co je czytają. Czasem przychodzi na blogera kryzys. W głowie pusto, mijają dni, „trzeba” coś napisać, wypadałoby, kurna, wreszcie coś napisać – a pomysłu brak. Na takie sytuacje warto zostawić sobie zapas dziesięciu tematów: beznadziejnych, ogranych, czasem nudnych, ale łatwych do potraktowania. Oto moja osobista lista:
Ziewająca dziewczyna

Fot. Shmoo18 / sxc.hu

Nie będę tych tematów numerował – kolejność nie ma znaczenia, wszystkie są moim zdaniem jednakowo beznadziejne:

Moje ulubione kawałki

Tu następuje parę słów, ale z reguły niewiele (o to przecież chodzi) plus ileś jutjubów. Wstawiamy tych clipów ileś i są to dla nas naj, naj i w ogóle kawałki. Gdzieś w nas drzemie nadzieja, że czytelnik wszystkie je przesłucha, po czym walnie komcia, że rzeczywiście parę z nich to genialne numery i dziękuje, że mógł je poznać. Taaa… Ile czasu poświęcasz na przeczytanie jednej blogowej notki? Minutę? Trzy? To teraz policz: typowa piosenka to 3-4 minuty. Jeśli w blogu jest ich tylko pięć, to przesłuchanie wszystkich zajmie 15 – 20 minut. Konia z rzędem czytelnikowi, który wytrzyma tyle w jednym miejscu. Nie mówiąc już o tym, że muzyka, którą uwielbia bloger, to niekoniecznie hit dla czytelnika. Czy każdy musi lubić Biebera? Nie, ale wpis to wpis – liczy się sztuka.

Wiadomości z przedwczoraj

O, jest materiał! Okazało się, że jakaś firma wypuściła na rynek… No, wypuściła, tylko że wszyscy naprawdę zainteresowani wiedzą to od przedwczoraj, a całej reszty nie interesuje, że nowa Nokia będzie miała 65436 kolorów, a nie 65214. Albo, że w USA wzrosła sprzedaż czegoś-tam. Niech im rośnie zdrowo, ale co nas to obchodzi? Nawet nie ma reguły, że jak im rośnie, to nam spada… Napisane? Napisane. Uff, parę dni spokoju. Cholera by wzięła to blogowanie…

Wielki sukces w moim hobby

To oczywiste, że cieszymy się ze złapania tego motylka. I żadne słowa nie oddadzą naszej radości z faktu, że jak mu wsadziliśmy szpilę w odwłok, to choć był już martwy, oczy mu uszami wyszły na wierzch. Jeśli nie należymy do Blogerskiego Klubu Nadziewaczy Motyli na Szpilki – lepiej dać sobie spokój. Czytelnicy, kolekcjonujący inne gatunki fauny, nie będą zafascynowani. Ale takim wpisem budujemy samych siebie i – co najważniejsze – archiwizujemy, dokumentujemy ważne wydarzenie z naszego życia.

Jak się zmotywować i zacząć działać

To mój temat – ulubieniec. Zasadą jest, że pisze ktoś, kto właśnie coś postanowił i zaczyna. A tekst okrasza bardzo mądrymi maksymami typu:

Możesz mieć wszystko czego zapragniesz, jeżeli pozbędziesz się przekonania, że nie możesz tego mieć

albo:

Jeśli chcesz zdobyć coś czego nigdy nie miałeś, musisz zrobić coś czego nigdy jeszcze nie robiłeś

Parę takich mądrości z amerykańskich poradników dla idiotów wystarczy: można wokół nich posnuć ileś rozważań i zakończyć pisaninę, udając, że oto zaciskamy zwieracze i rozpoczynamy Wielkie Dzieło. Taaa, akurat… Ale są ludzie, którzy lubią czytać o słomianym zapale, więc do dzieła…
Szukasz pomocy w Internecie? Idź do diabła! Znajdziesz go w internetowym piekle.

Mężczyzna idealny / kobieta idealna

Jeden z najbardziej oklepanych tematów. I najłatwiejszych zarazem. Wystarczy sobie uzmysłowić to wszystko, czego nie ma nasz(a) partner(ka), spisać to – i notka gotowa. A i dyskusja się rozwinie w komentarzach: my napiszemy, że miseczka ma być duża, ktoś zaraz odpowie, że nie lubi, jak mu się przez ręce przelewa. My napiszemy, że włosy na klacie to mus, natychmiast pojawi się ktoś z „bleeee!”. Polemizować na ten temat można do woli – być może więc teoretycznie najgorszy wpis stanie się najgoręcej komentowanym w całym naszym blogu.

Pięć rzeczy, które musisz zrobić w ?????????

Taki tekst piszemy z przekonaniem, że 99,99 proc. naszych czytelników nigdy w życiu nie będzie w ????????? – są to bowiem ludzie, ciułający latami na tydzień w Tunezji (albo w Czechach). I tu miła niespodzianka: piszemy, że jeśli będziesz w ?????????, to musisz pokosztować robali, przelecieć miejscową piękność, uchlać się wódą kokosową i coś-tam jeszcze, a tu nagle sypią się komentarze typu:

Aaa, ?????????? Wiem, to tam, jak się jedzie na ???-????????, prawda? Tam trzeba zaraz za tablicą z ?????????? skręcić w lewo. potem z dziesięć kilometrów taką nieutwardzoną drogą i tam zaraz mieszka ten stary chłop, co pędzi najlepszą kokosiankę? Wiem, wiem, byłem już trzy razy!

Co mu / jej zrobię, jak mnie zdradzi

Bułka z masłem. Wyobrażamy sobie, co najchętniej zrobilibyśmy naszemu partnerowi czy naszej partnerce: to może być urwanie łba przy samej d…, kręcenie wora, pieszczotki lutownicą, parę napraw wiertarką z udarem etc., a na końcu oczywiście za wszarz i za próg bez prawa powrotu. Oczywiście na wstępie deklarujemy, że jesteśmy wierni jak Jarek Smoleńskowi i nie tolerujemy nawet spojrzenia w czyjąś stronę. Możemy zdefiniować po swojemu zdradę, wykazać, że nawet „dzień dobry” to już powód do rozwodu – z pewnością zyskamy akceptację iluś równie wiernych komentatorów płci obojga.

Mała zdrada to nie grzech

Jeśli obce są nam pozycje radykalne, możemy pójść w inną stronę. Stworzymy kontrowersyjny wpis, w którym wykażemy, że małe fiku-miku na boku raz na jakiś czas nie tyle niszczy, ile wzbogaca związek, więc o co tyle krzyku? Dodamy niezbędną w tym miejscu radę, że jeśli robimy skok w bok, to nie wolno partnerowi czy partnerce o tym powiedzieć, bo a nuż nie wykaże zrozumienia dla naszej oczywistej potrzeby poszerzenia horyzontów. Gwarantowaną zaleta takiego wpisu będą liczne komentarze pełne oburzenia plus linki do naszego bloga wszędzie tam, gdzie gromadzą się wyznawcy absolutnej wierności.

Co wczoraj zjadłem

Wpis o tyle kłopotliwy, że trzeba wydać parę groszy w knajpie i narazić się na głupie spojrzenia innych konsumentów na widok naszej cyfrówki, wycelowanej w talerz. Bo sfotografować żarełko trzeba koniecznie. Najlepiej wybrać się do knajpy znanej, dobrze jest też pożalić się, że pomidorowa była bez bazylii, co z naszego punktu widzenia jest grzechem śmiertelnym. Gorzej, jak dodali tej bazylii, ale zawsze wtedy zupa mogła być o dwa stopnie za gorąca lub za zimna – i już możemy wytoczyć najcięższe działa. Tu również mamy sporą szansę na liczne głosy poparcia innych smakoszy, a przy okazji budujemy markę, ogłaszając urbi et orbi, że stać nas na to, by jadać na mieście.

Wymęczona dziesiątka

Co tu dużo mówić: to jest taki wpis, jak ten, który właśnie czytasz. Gdzieś przeczytaliśmy, że takie wyliczanki typu „10 sposobów na…” sprzedają się najlepiej, choć nikt nie wie, dlaczego. Zakładamy więc ambitnie, że wymyślimy jakąś dziesiątkę. Gdzieś tak po czterech punktach zaczynamy natrafiać na opór materii, przy szóstym dochodzimy do wniosku, że na trzeźwo dalej się już nie da. Ostatnie dwa piszemy, usiłując zetrzeć z klawiatury wódę i pozbierać szczątki kieliszka. Kończy się oczywiście kacem, ale budzimy się następnego dnia z poczuciem, że napisaliśmy coś trudnego, pokonaliśmy samych siebie, a już niebawem wujek Google zaprowadzi do nas za rączkę tysiące złaknionych wiedzy.