Rate this post

Niezbyt dumnie przedstawia mocno spóźnioną i powstającą w ogromnych bólach notkę-wyliczankę. Powodzenia.

Na początek trzy tytuły z 2014, które w Polsce miały premierę w zeszłym roku: The Imitation Game, Birdman oraz Whiplash. Ten ostatni to zasadniczo dyszka, ale dwa pozostałe również bardzo dobre i wręcz obowiązkowe.

Powyższe to jednocześnie większość poważnych dzieł jakie obejrzałem – reszta to kino mniej lub bardziej rozrywkowe. Filmem roku jest dla mnie oczywiście Mad Max: Fury Road. Wizualna i dźwiękowa uczta oraz nie zwalniająca, intensywna akcja. Jeśli chodzi o podobną „tematykę”, to jakiś kawałek za tym umieściłbym Kingsman: The Secret Service (Matthew Vaughn nadal nie zrobił słabego filmu), Ant-Mana (Marvel może wszystko), Mission Impossible: Rogue Nation (warto chociażby dla kaskaderskich popisów Toma Cruise’a), Spectre (może nieco słabszy od Skyfalla, ale to i tak nadal dobry Bond) oraz The Man from U.N.C.L.E. (luzacki hołd dla starych szpiegowskich filmów).

Ciekawy przypadek z tego Marsjanina. Niby SF, niby dramat człowieka kombinującego jak samotnie przetrwać na obcej planecie, ale najwięcej widziałem tam dobrej komedii. Wyszło to bardzo dobrze, jedynie pod koniec pojawiło się trochę nieprawdopodobzdurek.

Jest jeszcze Furious 7 tylko że to trochę inna kategoria, trzeba całkowicie wyciszyć szare komórki. No i był to widocznie gorszy odcinek od najlepszej „piątki”.

Terminator: Genisys o dziwo okazał się lepszy od dwóch poprzednich Elektronicznych Morderców i spokojnie mogę go polecić na długi zimowy wieczór.

Z kolei małym rozczarowaniem okazali się drudzy Avengersi. Absolutnie nie jest to zły film ze stajni Marvela, lecz kilka rzeczy za bardzo mi zgrzytało. Ant-Man wygrywa dość wyraźnie w porównaniu.

Czarny koń – What we do in the shadows. Nowozelandzka komedia o współczesnych wampirach utrzymana w formie mockumentary. Coś pięknego.

Z polskiego podwórka polecam Ziarno prawdy – świetny kryminał, kolejna bardzo dobra rola Więckiewicza.

I tak po tej całej wyliczance dochodzimy do Gwiezdnych Wojen. Można było więcej wyciągnąć z tematu. Bardzo na to liczyłem. Niestety twórcy poszli prostą, bezpieczną drogą i otrzymaliśmy „fan service” oraz dużo powtórzonych motywów. Nazywam to „Nową nadzieją na Powrót Jedi”. Jednak jeśli myślicie, że mi się nie podobało, to już wyprowadzam z błędu – bardzo mi się podobało. Tylko właśnie ten brak jakiegokolwiek ryzyka żeby wprowadzić coś nowego i zacząc trzecią trylogię z przytupem nadal mnie gryzie.

Na koniec wspomnę jeszcze o Evereście (warto), Ex Machina (bardzo warto) oraz przestrzegam przed Jurassic World (ile jeszcze razy można wymyślać nowe krwiożercze dinozaury i kręcić ten sam film?).

Seriale. Telewizyjne adaptacje komiksowe w natarciu. Agent Carter dobre, drugi sezon Agents of S.H.I.E.L.D. podobnie (nieporównanie lepszy od mizernych początków), Daredevil bardzo dobry, Jessica Jones ciutkę słabsza, ale nadal warto. Konkurencja z DC dostała lekkiej zadyszki w trzecim sezonie Arrowa, ale nadrobiła niezłym Flashem i akceptowalnym Gotham. Mieliśmy jeszcze jedną „chmurkową” adaptację – Powers. Taki sobie (z przebłyskami), lecz przede wszystkim dziwny to serial. Ciężko mi go ocenić jakoś sensowniej. Wikingowie z History wciąż trzymają poziom.

Natomiast dwie najlepsze serie zeszłego roku to dla mnie Sense8 (o którym już napomknąłem) oraz Better Call Saul – cudownie się wszystko zazębia w kolejnych odcinkach.

Z zaległości nadrobiłem sporo Supernatural – sześć sezonów w zeszłym i siódmy już w bieżącym roku. Im dalej, tym gorzej. Po piątym oglądam już siłą rozpędu i ciekawością co będzie dalej. Aczkolwiek kilka odcinków to małe perełki przy których bawiłem się wyśmienicie.

W grach niestety bez zmian – nie nadrobiłem absolutnie nic z „kupki wstydu”, która nieustannie się powiększa, a z nowości przeszedłem tylko Wiedźmina (i tak połowę Serc z Kamienia). Większość czasu pożarł World of Warcraft (do którego nie zajrzałem przez ostatni miesiąc, ale głód powoli wraca) i Hearthstone. Okazjonalnie odpaliłem jeszcze Diablo III, Magic Duels i Heroes of the Storm. Były też bety Might and Magic Heroes VII (niektóre rozwiązania fajne, ale technicznie masakra – po premierze nie było ponoć lepiej) oraz Ghost in the Shell: Stand Alone Complex – First Assault Online (brawa za zwięzły tytuł) – FPS w stylu Counter Strike’a, który jest obecnie w early accessie i ma całkiem dobre oceny. Grało mi się nieźle, ale zabrakło samozaparcia żeby przestawić moją komórkową pamięć z o wiele bardziej arcade’owego Quake’a III.

Dorobiłem się też tabletu i jednak zmieniłem nieco zdanie co do gier mobilnych – można trafić na fajne tytuły służące czy to zabiciu czasu albo relaksującej rozrywce, czy też na dłuższą, regularną zabawę. Ostatnio na tapecie mam głównie Magic the Gathering: Puzzle Quest oraz ciągle Fallout Shelter (chociaż osiągnąłem tam już prawie wszystko i coraz mniej sensu w tym widzę). Od czasu do czasu odkurzę też klasyki w postaci Kingdom Rush i Trials Frontier. Polecam także polską produkcję Earthcore: Shattered Elements.

No i to by było na tyle. Całkiem niezły był to rok. Filmowo nawet bardzo dobry. W grach chyba całkowicie ustrzegłem się rozczarowań czy innych wtop (bo byłem sprytny i w mało co grałem, a tym bardziej kupowałem. Heheszki.), którymi branża regularnie lubi sypnąć i na które wkurzam się (czasami jak cholera) jedynie jako obserwator.