Rate this post

Gangster od początku elektryzował mnie przede wszystkim obsadą. Uwielbiam, gdy hollywoodzka kuchnia pichci smakowicie zapowiadającą się fabularnie potrawę, w której głównymi składnikami są uwielbiane przeze mnie smaki. W przypadku dania Hillcoata ślinka pociekła mi na dwa z nich. Pierwszy to prawdziwy afrodyzjak: ekskluzywny, tajemniczy, męski, niedostępny, ergo bardzo pociągający. To Hardy. Drugi jest słodki, doskonały, pełny i nieprzewidywalny jak wyciągana z bombonierki czekoladka – nie wiesz, na jakie nadzienie trafisz tym razem, ale masz pewność, że każde zaspokoi twój apetyt i okaże się wart swojej ceny. To Chastain. Nie musiałabym nawet jeść, żeby Gangster w ich wykonaniu zdobył mnie dla siebie samym zapachem dobrego aktorstwa i przyznaję, że trudno w obliczu takiego wyznania zdobyć się na obiektywność. Trudno, ale nie niemożliwie, bo Cave pozostawił w swojej historii wystarczająco dużo, by było o czym dyskutować i, z drugiej strony, wystarczająco mało, by ekipa aktorska uzupełniła te braki w 100%. Ale ab ovo.

 

„Było nas trzech, w każdym z nas inna krew, ale jeden przyświecał nam cel…” – mogliby zaśpiewać za Grzegorzem Markowskim bracia Bondurant. Bo i oni, choć pracujący wspólnie i świetnie uzupełniający się w tej pracy, przedstawiają niezwykle różne temperamenty. Forrest (Tom Hardy) to zamknięty w sobie i tak samo nieśmiały, co bezlitosny twardziel; Jack (Shia LaBeouf) to jego totalne przeciwieństwo – swoją emocjonalnością, szczerością i naiwnością sprowadza na siebie (i rodzinę) same kłopoty; Howard z kolei (Jason Clarke) – świetnie uzupełniający i równoważący te dwa bieguny, sam z siebie przedstawia się jednak dość przeciętnie. Nie są gangsterami (damn, dystrybutorze!), ale bezprawie (tytułowe lawless) uprawiają z godnością i, trzeba im przyznać, mają do tego rękę. Kiedy ich biznesem zaczyna interesować się nowy zastępca szeryfa (Guy Pearce), sprawy wymykają się spod kontroli. Czy przekonanie Forresta, że nic nie jest w stanie zabić Bondurantów, sprawdzi się także w tym przypadku?

 

Nie brzmi bardzo nudno, prawda? A jednak ta nuda czasem się pojawia, w jednym czy dwóch miejscach rozgaszczając się nawet nieco dłużej, niż to przystoi. Małomiasteczkowy interes przemytniczy Bondurantów – ujęty dwufrontowo, z rzutami na nabywców i tzw. stróżów (bez)prawia – okrasza Cave garstką miłostek: pierwsza w wydaniu najmłodszego z braci, skierowana do córki pastora (wreszcie idealnie dobrana do roli Mia Wasikowska), druga, bardzo enigmatyczna i bardzo w swojej niedojrzałości dorosła relacja Forresta z tajemniczo pokruszoną przez życie Maggie (jak zwykle ujmująca Jessica Chastain), i jeszcze trzecia – choć to już nie miłostka, ale spory kawał szczerej przyjaźni (Jack – Cricket). I robi to – Cave – w bardzo przyjemny, niedrażniący tanim sentymentalizmem i zbyt artystyczną stylistyką sposób. Ta historia – mimo drobnych wad i braków – jest w gruncie rzeczy bardzo spójna, naturalna, napisana dobrymi, czasem bardzo zabawnymi dialogami. I trochę w sumie przewrotna (finał) – a to sztuka. Doceniam tym bardziej, że nie stworzona przez długodystansowca seks oferty.

 

Wszystko jednak to, co fabularnie gdzieś odstaje, jest prostowane przez znakomicie dobranych i znakomicie  wykonujących swoją pracę ludzi. Aktorów przede wszystkim, bo to właśnie w tej warstwie Gangster zachwyca najbardziej. To jeden z niewielu filmów, jakie ostatnio mieliśmy szansę zobaczyć, z których cała obsada – jak jeden mąż – trzyma rezon i nie schodzi poniżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu. Na pochwały zasługują niemal wszyscy, ale to męska część ekipy (która przecież dominuje) porywa najbardziej. Tom Hardy jest trochę jak Refnowski driver – przyciąga jak magnes i totalnie urzeka, a przecież robi takie potworności, że strach takiego w ogóle znać (ach, zimny drań, to lubimy, prawda, dziewczęta?). Przez jakiś czas bardzo od niego zalatuje Bane’m (choć zdjęcia do The Dark Knight Rises rozpoczęły się po zakończeniu zdjęć do Lawless, widocznie etap przygotowań – związany z modulacją głosu i przyrostem masy ciała – do przeciwnika Batmana Hardy miał już za sobą) – i to z jednej strony rozprasza, ale z drugiej dodaje tylko uroku, bo postać, w którą aktor się wciela, właśnie takim głosem z pewnością mówiłaby w wyobraźniach odbiorców. Hardy jest niesamowicie zdolny i ma tę jedną cechę, za którą tak przepadam u aktorów: mówi spojrzeniem więcej, niż językiem, a w jego oczach płonie tyle emocji, ile nie pomieściłaby w swojej ekspresji czołówka amerykańskich wyciskaczy łez. Ekscytujące uczucie móc to oglądać. Ale dobrze, z żalem idźmy dalej. Shia LaBeouf – aktor o twarzy wiecznego chłopca (jestem pewna, że za kilkanaście lat będzie wyglądał niemal identycznie, tyle że przybędzie mu kilka zmarszczek) – wykorzystał tę wypisaną na twarzy prostoduszność, chłopięcą żywiołowość i słodką, choć gorzką w skutkach naiwność. Jacka jest na ekranie dużo i LaBeouf sprawia, że ta obecność nie jest natarczywa. Guy Pearce w teatralnej roli odpychającego, bezdusznego i wyrachowanego pseudointeligenta udowadnia nie po raz pierwszy, że ma niezwykły dryg do kreowania cynicznych przebierańców (maskowanych nie tylko strojem) z  psychopatycznymi skłonnościami. Mogłabym tak długo: Clarke, DeHaan, Van, Temple, wreszcie Oldman, którego, niestety, jest zbyt mało, żeby się nasycić, choć wystarczająco, by ucieszyć. Wszyscy pochłaniają uwagę i trzymają ją w garści do samego końca. Bez nich to z pewnością nie byłoby to samo. Bez nich to może nie byłoby w ogóle to. A może i w ogóle nic by nie było.

 

Gangster ma swój niepowtarzalny klimat. Ma na niego wpływ specyficzny koloryt prowincjonalnego, oderwanego od świata miasteczka, z ponurymi, zamkniętymi wnętrzami szynków, kontekst polityczno-ekonomiczny, którego, szczęśliwie, nie pokuszono się rozdrabniać, niejednoznacznych bohaterów, których nikt nie każe lubić, ale którzy z łatwością zabierają cię na swoją stronę, choć moralnie raczej byś się z nimi nie porozumiał. Wreszcie wszystko to, o co zadbała ekipa techniczna – zdjęcia (lakonicznie ujmując, bo się na rzeczy nie znam poza tym, że umiem dostrzec, że wartościowe), muzyka (akurat do tego Cave nie potrzebuje szkolenia), scenografia. Dopracowana kompozycja i bardzo konkretna propozycja.

 

Nie oczekujcie fajerwerków. Gangster nie powala. To średnio napisana, dobrze zrealizowana i wyśmienicie zagrana historia, którą ogląda się dobrze, która ma swój początek i wyraźny koniec (lubię ramowość, to pomaga mi się uporządkować) i która pozostawia po sobie miłe wrażenie. Po prostu.

 

Czy polecam? Tak.