Niestety jak to zwykle bywa z serialami, które szturmem podbijają serca widzów, prędzej czy później ich poziom zaczyna drastycznie spadać. I tak też jest w przypadku Glee, ponieważ 4 sezon nie tylko jest gorszy od 3 (o pierwszym już nie wspominając), ale w ogóle wydaje się sztucznie przedłużać życie produkcji, której duch umarł bezpowrotnie.
Powodów takiej sytuacji jest kilka i są dość oczywiste, ponieważ Hollywood zawsze rządzi się tymi samymi prawami.
Po pierwsze, akcja serialu o nastolatkach zwykle trafia na mieliznę z chwilą ukończenia przez nie szkoły średniej, lub też innej instytucji, która do tej pory zrzeszała bohaterów. W przypadku Glee przeniesienie Rachel i Kurta do Nowego Jorku skierowało serial na tory dramatu, pozbawiając dialogi cynizmu, który tak bliski Ryanowi Murphiemu, twórcy serialu, czynił Glee naprawdę oryginalnym. Poza tym obecnie mam wrażenie, że oglądam Glee połączone ze Smashem, innym serialem z musicalowymi wstawkami (ale dla dorosłych), tylko pytanie, po co tworzyć coś, co już istnieje?
Po drugie, w chwilach spadku oglądalności producenci często podejmują decyzję o wprowadzeniu znanych nazwisk, co w przypadku Glee również nie tylko nie pomogło, ale też niesamowicie mnie rozjuszyło. Mamy Kate Hudson, w roli srogiej nauczycielki tańca, która owszem świetnie wystartowała z karierą te x lat temu w filmie Almoust Famous, jednak zaprzepaściła ją na rzecz kolejnych kom-romów. I mimo zachwycającej figury i giętkości ciała jest tak samo mdła jak w każdym z ostatnich filmów.
Ostatnio też pojawiła się Sarah Jessica Parker, za którą swego czasu przepadałam, z dość oczywistych względów (Carrie z Sexu w wielkim mieście, HELLO, jednak nie da się ukryć, że jej pretensjonalny styl gry, który tak uroczo pasował do postaci Carrie, świadczy o tym, że jest aktorką jednej roli.
I po trzecie, czymś czego absolutnie nie da się przełknąć w najnowszym sezonie jest zeszmacenie części muzycznej. Do tej pory covery hitów pojawiające się w serialu zwykle stanowiły ich bardzo przyzwoitą interpretację, a niekiedy nawet brzmiały lepiej (sic!) niż oryginały. Do tej pory powracam do piosenek z poprzednich sezonów i radośnie podryguję podczas porannego suszenia włosów… W ostatnim odcinku przewinęłam każdą piosenkę.
Przemijanie, można powiedzieć, że jest naturalną koleją rzeczy, jednak wiedząc o tym, należy też wiedzieć kiedy ze sceny zejść.
Show must go on?
Glee NIE.