Rate this post

Jestem mordercą, nowy film Macieja Pieprzycy, spotkał się na festiwalu w Gdyni z bardzo ciepłym przyjęciem (o ile przymiotnik ten w ogóle odnajduje się w kontekście thrillera opowiadającego historię Wampira z Zagłębia), a o jego pozytywnym odbiorze najlepiej świadczy statuetka Srebrnego Lwa, jaka powędrowała do twórców. Ja, niestety, należę do mniejszości, której film nie uwiódł, a nawet więcej – trochę wynudził. I nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, bo wszystkie znaki na ziemi i niebie wskazują, że film Pieprzycy to film dobry, rzetelnie rozpisany i zrealizowany, świetnie zagrany i zmontowany. Co jest w nim więc takiego, co sprawia, że jego odbiór może być tak niepewny?

Myślę nad tym pytaniem od powrotu z Gdyni, gdy mierząc się z pochlebnymi recenzjami Jestem mordercą przytakuję szczerze każdej pochwale, nie mogąc się jednocześnie pozbyć żywego wspomnienia znużenia, z jakim oglądałam film. Bo tak: z jednej strony faktycznie trudno Pieprzycy odmówić, że swoją opowieść snuje z rozmysłem, akcję prowadzi może nie wartko, ale z niewątpliwym zdecydowaniem i wszystko zdaje się tu być pod jego kontrolą. Z drugiej jednak nie sposób oprzeć się wrażeniu, że coś w tej narracji nam umyka. Pieprzyca sięgnął po kontrowersyjną sprawę poszlakowego śledztwa Zdzisława Marchwickiego (w filmie przechrzczonego na Wiesława Kalickiego), który został skazany na śmierć za brutalne zamordowanie 14 kobiet i próbę zabójstwa kolejnych 7. Nie pierwszy raz. W 1998 roku zrealizował głośny dokument pod tym samym tytułem, a kilka lat później odtworzył te wydarzenia raz jeszcze w tryptyku śląskim przygotowanym w ramach realizacji serialu Kryminalni. I, niestety, te 18 lat noszenia w sobie tematu trochę na ekranie widać. Nie brakuje tu wprawdzie ani wypracowanego dystansu do historii, ani koniecznego dla oddania emocji zaangażowania, ale w pewnych miejscach widoczne są spore skróty myślowe, tak jakby każdy doskonale znał (jak Pieprzyca) sprawę Wampira z Zagłębia i mógł sobie te fakty dopowiedzieć. Trudno podczas seansu określić, jak daleko idące są te informacje, ale ich nieobecność jest wyczuwalna.

No dobrze, ale przecież to w ogóle nie jest film o Marchwickim – powiecie. Macie racje, nie jest. Pieprzyca odwrócił perspektywę narracyjną i głównym bohaterem swojego filmu uczynił porucznika policji, stojącego na czele wydziału ścigającego Wampira. Janusz Jasiński to młody, ambitny człowiek, który nie boi się pracy, a głośną sprawę seryjnego mordercy traktuje jak wyzwanie, ale i – nie ukrywa tego – trampolinę do sławy. Pogoń za nią – podsycana przez władzę – staje się zresztą szybko głównym motywem jego działań i rozłamu moralnego. Jasiński, z którym się żegnamy, siebie sprzed śledztwa przypomina tylko w niespokojnym, zamyślonym spojrzeniu. Poza tym to już tylko konformista, karierowicz, który porzucił ideały w imię czegoś, co – pytanie – dało mu satysfakcję czy raczej wprowadziło w jego życie na stałe niepokój? Ta przemiana, oparta na klasycznym motywie, jest zdecydowanie najciekawszym wątkiem filmu Pieprzycy.

Problem w tym, że reżyser nie do końca potrafi skupić się na nim w takim stopniu, by pokazać jego wszystkie istotne aspekty. Pokusa zilustrowania postaci Kalickiego i jego otoczenia okazała się tak silna, że komentarzy, didaskaliów do akcji głównej, jest naprawdę sporo. Nie jest to wielki zarzut, bo są to nawiasem mówiąc najbarwniejsze, tętniące życiem i realizmem sceny, w których wspaniale swoje role odgrywają Arkadiusz Jakubik i Agata Kulesza w kreacji nietypowej dla siebie, ale znów udowadniającej, że aktorka jest w stanie zagrać właściwie wszystko. Ale w pewnym sensie ta historia idzie obok głównej nici fabularnej i to trochę odbija się na spójności narracji.

Wiele mówi się w kontekście filmu o roli Mirosława Haniszewskiego, odtwórcy postaci Jasińskiego – że to wspaniale, że nie zaangażowano tu opatrzonego aktora, z czym nie sposób się nie zgodzić, i że ten jest fenomenalny w swojej interpretacji dokonującego się w psychice bohatera rozłamu. Ja powiedziałabym, że jest w porządku i że ten efekt uzyskuje raczej swoją świeżością niż arsenałem pomysłów na rolę, ale to prawda, że kreacja jest interesująca i nieoczywista. Przy czym twórcy sprytnie też aktora i postać do takiego odbioru przygotowali – stylizując go fizycznie na młodego Jerzego Stuhra już na samym początku wywołują wrażenie spotkania starego, sympatycznego znajomego. To dlatego Jasińskiemu do pewnego momentu gorąco kibicujemy, a jego przemiana przejmuje nas bardziej niż powinna. Tym bardziej, że widzimy wokół niego zarówno osoby rozpalające ten niebezpieczny żar ambicji (mjr Stępski – w tej roli całkiem znośny Piotr Adamczyk), jak i zatroskane o jego „dobrą stronę” (żona, świetnie zagrana przez Magdalenę Popławską).

Przypominał mi trochę podczas seansu film Pieprzycy niedawnego Czerwonego pająka – to podobny klimat, podobna, gęsta atmosfera i perspektywa rzutująca na odbiór i fabuły, i filmu. Gatunkowo, realizacyjnie, aktorsko na pewno Jestem mordercą jest od filmu Koszałki lepszy, bardziej świadomy i gotowy. Części widzów – przez sposób prowadzenia akcji – może się kojarzyć nawet z Zodiakiem Finchera. Oczywiście, to taki  polski Zodiak, bardzo mocno zanurzony w PRL-owskiej rzeczywistości, pełną garścią czerpiący z tego absurdalnego i smutnego krajobrazu (choć akurat moment historii, w którą wszedł ze swoimi czynami Wampir był dla organów ścigania czasem doskonałym), dobrze odnajdujący się w lokalności, ale w pewnym sensie ta nieco senna narracja może faktycznie do tego klasyka się odnosić. I tłumaczyć moje powstałe podczas seansu znużenie – w końcu Zodiak, przy całym szacunku do jego precyzyjnej realizacji, nigdy nie należał do moich ulubionych filmów, Finchera i w ogóle;)

Czy polecam? Obejrzeć zdecydowanie warto, bo jednak na tle polskich thrillerów film  wypada całkiem dobrze i każe z ogromną ciekawością wyglądać kolejnych filmów Macieja Pieprzycy, reżysera, który realizować obok siebie projekty skrajnie różne (pomyślcie, że jego ostatnim filmem było Chce się żyć!). Myślę też, że znajdziecie w nim więcej zalet niż ja, której być może kiedyś ta średnia ocena odbije się jeszcze czkawką.