Przepis na dobry polski kryminał? Unikać rozgłosu i wielkiego marketingu. Prosta historia o morderstwie weszła do kin po cichu. Ukryła się w cieniu triumfującej w Gdyni Ostatniej rodziny (recenzja tutaj) i wyczekanego Wołynia (tu) i postanowiła nie wojować nazwiskiem swojego twórcy – wziętego aktora, dopiero co wychwalanego za rolę w aż dwóch prezentowanych na festiwalu w Gdyni filmach – Wołyniu właśnie oraz kryminale Jestem mordercą. To ciekawe, że właśnie ten ostatni film, w którym Arkadiusz Jakubik zagrał oskarżonego o seryjne morderstwa na kobietach mężczyznę, nazywanego Wampirem z Zagłębia, powstał niejako na marginesie prac aktora nad własnym filmem, a popularnością zdecydowanie go przebił (w Gdyni został przyjęty z entuzjazmem, o czym świadczą aż trzy zdobyte tam nagrody i mnóstwo pochlebnych recenzji). Mnie, jak wiecie, film Pieprzycy nie oczarował, co z przyjemnością mogą powiedzieć o historii Jakubika. Istotnie, prostej i istotnie o morderstwie, ale jak przy tym złożonej i dobrej!
Na pierwszy rzut oka nie ma w Prostej historii o morderstwie żadnego novum. Oto mamy rodzinny dramat, zagadkowe morderstwo, klasyczne śledztwo i policyjne brudy, które zawsze wychodzą na wierzch. Jest obowiązkowy gęsty klimat, hektolitry deszczu, mgła i bujna roślinność, potęgujące wrażenie niejasności, tajemnicy i niedostępności prawdy. I bohaterowie – dobrzy i źli, po obu stronach mocno zagubieni, choć różnie spokoju i spełnienia szukający. Tym, co film Jakubika wyróżnia, jest drugie dno tytułowej prostej historii o morderstwie. Szybko okazuje się, że to nie ono jest tutaj najważniejsze, że za tragedią kryje się coś więcej, że film to nie tylko rasowy kryminał, ale także dramat psychologiczny, rodzinny, poruszający niezwykle ważne i, niestety, wciąż aktualne problemy. Nie sądziłam, że można o nich powiedzieć jeszcze coś więcej i tak inaczej. Jest w tym pewna świeżość, ale i uczciwość – świadomość nośności wątku, unikanie powielania utartych rozwiązań, mówienie prosto i zwięźle, że świat, także ten w skali mikro, nie jest czarno-biały.
Taka interpretacja broni się w zasadzie sama, ale w jej właściwej percepcji wspaniale pomagają aktorzy. Nie byle jacy, doskonali warsztatowo, będący jakością sami w sobie, znani nam z kina na wysokim poziomie, prywatnie także przyjaciele reżysera, niejednokrotnie spotykający się z nim na planie zdjęciowym innych filmów (choćby Wojciecha Smarzowskiego). Kinga Preis i Andrzej Chyra – splątani w filmie trudną relacją – tworzą świetny duet, ale utrzymuje im doskonale kroku znany z Czerwonego pająka (recenzowałam go tutaj) Filip Pławiak. Młody aktor gra tu znów rolę pierwszoplanową i o ile w filmie Marcina Koszałki scenariusz Pławiakowi trochę przeszkadzał rozwinąć skrzydła, tak tutaj ma spore pole do popisu i wykorzystuje to w stu procentach. Choć postać wbrew pozorom niełatwa do zagrania – typ idealisty, człowieka, któremu gdzieś z tyłu głowy przyświeca dewiza do the right thing, przy jednoczesnym popadaniu w emocje, które go wychowały. Cieszy też drugi plan, na którym pojawia się m.in. Ireneusz Czop, Katarzyna Kwiatkowska i jeden z moich ulubionych polskich aktorów – Eryk Lubos.
Bardzo ciekawie wypada również dwutorowa narracja. Akcja filmu rozpoczyna się właściwie od końca i dzięki tej odwróconej chronologii oczekiwanie na finał generuje inny rodzaj napięcia: nie czekamy na to, co się stanie – bo już to wiemy – ale na wyjaśnienie, dlaczego i jak to się stało. Osobiście uwielbiam taki narracyjny manewr (zawsze kojarzy mi się z jedną z moim ulubionych książek – Z zimną krwią Trumana Capote), bo otwiera nowe możliwości dla psychologii postaci, którą Jakubik znakomicie pogłębia. Jedyne co może tu doskwierać, to niekonsekwentny montaż i nastrojowe zdjęcia, które mają za zadanie podkreślić gęstość atmosfery unoszącej się nad historią, ale ta zupełnie tego nie potrzebuje. Ostatecznie to jednak drobiazg, niewpływający na ostateczne wrażenie i ocenę.
To ogromna przyjemność móc kolejny już raz tej jesieni polecać dobry polski film. Niech dobra passa trwa!
Czy polecam? Tak.