Rate this post

Kiedy burczy mikrofon: ratunek za trzy dychy

Wspominałem już na pewno, że nie byłem, nie jestem ani nigdy nie będę ekspertem od hardware. Tym bardziej, jeśli uda mi się rozwiązać jakiś problem bez wzywania „machera”, cieszę się jak dziecko. No, to czemu by nie pochwalić się w blogu, zwłaszcza, że to proste rozwiązanie może się komuś przydać?
Logilink USB

Fot. logilink.org

Problem był taki:

Z całą premedytacją mam i używam komputera typowo biurowego. Przy zakupie bynajmniej nie przeszkadzał mi fakt, że ma on kartę dźwiękową zintegrowaną z płytą główną, podobnie zresztą jak grafikę. Im mniej kart, im mniej chłodzenia, wentylatorów etc. – tym lepiej. Nie używam też komunikatorów typu Skype czy TeamSpeak – po prostu nie są mi potrzebne. Skoro tak, to i od momentu zakupu obecnego komputera (to już prawie rok) ani razu nie użyłem mikrofonu. Aż tu nagle zaistniała potrzeba, żeby użyć. No, to ja cap za słuchawki z mikrofonem, myk wtyki do gniazdek – a tu dramat:
Brsfdtgsgfdtehvbdysjfdhjskfdjklslfdjrrrrrrrrhhhhhhhrrrrr!!!

Burczenie takie, że żadne grzebanie w ustawieniach Windows, żadne redukcje szumów etc. nie były w stanie zapewnić choćby podstawowego komfortu rozmowy. Przydźwięk przeszkadzał zresztą nie tylko mnie, ale i rozmówcy, daliśmy sobie spokój, bo nie miało to sensu.

Dość przykrą wiadomością dla mnie była wygrzebana nie-wiem-już-gdzie informacja, że komputery ze „zintegrowanym dźwiękiem” czasem tak mają i nie ma na to rady. Mój zatem będzie buczeć i burczeć, bo taka jego uroda. A jak mi się nie podoba, to zawsze mogę wziąć go pod pachę, zataszczyć do sklepu sieci […] lub serwisu, albo wezwać magika i zlecić instalację osobnej karty dźwiękowej.

Za leniwy już na to jestem. Poczłapałem do pobliskiego sklepu komputerowego i za całe / jedyne 33 PLN nabyłem takie coś jak na zdjęciu. Wybór firmy / modelu całkowicie przypadkowy, zresztą nie zależało mi szczególnie ani na marce, ani na parametrach, byleby działało. Wetknąłem w USB, podłączyłem słuchawki z mikrofonem –
I działa, mam święty spokój

Ma toto gniazda dla słuchawek i mikrofonu oraz dwie diodki, świeceniem potwierdzające zasilanie oraz obecność sygnału audio. Gdy potrzebuję – wtykam, gdy nie – wyjmuję z portu USB. Owszem, wymagający audiofil być może miałby jakieś uwagi, ale zupełnie spokojnie da się przy pomocy tego gadżetu rozmawiać via Internet, grać, a na upartego i muzyki posłuchać. Rozwiązanie proste, tanie, skuteczne.

Nie, to nie jest reklama konkretnego produktu, być może kupiłem najgorszy badziew na ryku – nie wiem. To po prostu informacja o tym, że ludzie równie leniwi jak ja oraz niegramotni, jeśli chodzi o komputerowe „flaki”, też w prosty sposób mogą sobie poradzić z dźwiękowymi niedomaganiami swojej maszyny.