Gnejusz Marcjusz (Ralph Fiennes) bohaterem jest. Nie tylko broni swój kraj przed obcymi najeźdźcami, nieźle przy tym obrywając i kalając swoje ciało męczeńskimi bliznami, ale i ma – według swych doradców – spore predyspozycje, by objąć najwyższy urząd i stać się rzymskim konsulem. Problem w tym, że Marcjusz – nazywany Koriolanem (na część zwycięskiego odparcia ataku tegoż ludu) – ma dwie przywary, czyniące go kiepskim przywódcą: nie panuje nad emocjami i gardzi ludem, co ten wreszcie dostrzega i podejmuje odpowiednie kroki. Jakby tego było mało, na Rzym i Marcjusza czyha jego zaciekły wróg, przywódca Wolsków, Aufidius (Geralt Butler). W tej wojnie uczestniczą nie tylko dzielni wojownicy, ale przede wszystkim ich… słabości.To strasznie dziwny film jest, wiecie? Dziwny, bo niejednoznaczny, mimo czytelnej fabuły, dziwny, bo trudny do ocenienia ze względu na formę, dziwny, bo w całej niewygodzie, którą serwuje, intrygujący. Przeniesienie akcji we współczesność nie jest w kinie nowością, nie pierwszy raz też taki manewr wykonano z dramatem Szekspira, a jednak wszystko to zaskakuje i, początkowo, wpędza w poważny dysonans poznawczy. Rzecz dotyczy zarówno fabuły (choć to jest już sprawka Szekspira), druga reżyserii właśnie. Pierwsze kilkanaście minut filmu przynosi, jak się zdaje, kulminacyjne sceny akcji i prowokuje pytania o kierunek tej historii. Mnie sprowokowało, bo – nie będę się mądrzyć – Szekspirowskiego
Koriolana nie znałam zupełnie, więc fabuła filmu była dla mnie nowością. Fiennes dodał do tego świeżość formy i zaprosił do nietypowej wycieczki po Rzymie, starożytnym tylko w polityce i moralności. Zachętą jest on sam, który od pierwszej do ostatniej sceny daje z siebie wszystko, by udowodnić, że to całe przedsięwzięcie jest do zrobienia. I udowadnia. Ja zostałam przekonana gdzieś po dwóch kwadransach, gdy przyzwyczaiłam się już do wierszowanych dialogów, współczesnych realiów i teatralności, która może nie jest tu atutem, ale ostatecznie wcale nie razi tak bardzo, jakby tego chcieli krytycy. Wbrew pozorom, przełożenie gotowego tekstu dramatycznego na filmowy scenariusz nie jest taki łatwe, jakby się wydawało. Nie tylko trzeba wyjąć z oryginalnego tekstu te wypowiedzi, które najcelniej oddadzą sens pojedynczej sceny, ale i oprzeć się pokusie modyfikowania niezrozumiałego. Ale o czym my rozmawiamy – Fiennes do współpracy zaprosił Johna Logana – autora scenariuszy do, uwaga,
Gladiatora,
Ostatniego samuraja,
Aviatora,
Sweeneya Todda i
Hugo… Ktoś ma wątpliwości, że nie zrobił wszystkiego, co było w tej materii do zrobienia, żeby uczynić ten film przyzwoitym? Ja bym nie śmiała mieć, bo mnie Logan nigdy nie zawiódł.Marcjusz nie jest postacią, która daje się lubić. Więcej nawet – on nawet się nie stara, by zyskać sympatię – czy to Rzymian, czy czytelników/widzów. Jest arogancki, otwarcie gardzi plebsem, który według niego nie ma żadnej wartości w wojnie i potrafi tylko żebrać o pokarm; ponadto ma Gnejusz silne aspiracje autorytarne, choć nie jest żądny władzy. To jest zresztą dość ciekawy paradoks jego osobowości – Koriolan walczy na chwałę ojczyzny, ale nie rości sobie żadnych praw do rządzenia narodem, nie prosi się o zaszczyty, unika sytuacji, gdy jego bohaterstwo może zostać wykorzystane dla celów politycznych. Nazywając swoje głębokie rany i blizny zadrapaniami, nie jest fałszywie skromny – on naprawdę uważa, że to nieistotny skutek uboczny zachowania honoru. Bo honor i postępowanie zgodnie z żelaznymi zasadami moralnymi jest dla niego najważniejszy. Wpoił sobie je jeszcze w domu, pod czułą opieką twardej i wpływowej matki, Volumnii (w tej roli Vanessa Redgrave), z którą łączy go bardzo napięta, pełna lojalności i posłuszeństwa, więź. Fiennes może w całej swej osobie irytować, może mieć spojrzenie szaleńca i wpraszać się do świadomości wielką pasją w grze aktorskiej (w każdym swoim filmie), ale nie można mu odmówić talentu – jego Koriolan jest w każdym calu tą silną z zewnątrz i osłabioną pod wpływem kalania jego ego osobowością, osobą dumną, hardą i odpychającą, ale bardzo przy tym spójną.
Aufidius jest jego zupełnym przeciwieństwem. Od samego początku zyskuje sympatię – to mężny i silny dowódca, a przy tym dobry i uczciwy człowiek. Szkoda, że Szekspir nie rozpisał bardziej tej postaci i szkoda, że siłą rzeczy mało też (w porównaniu do Fiennesa) jest na ekranie Butlera, który prezentuje się w tej roli fantastycznie. Żałuję też Jessici Chastain, której rola znów jest drugoplanowa i bez wpływu na akcję (jak to określiła koleżanka na sąsiednim blogu – jest po prostu żoną swojego męża). Przykro, bo Chastain ma ogromny potencjał i aż się prosi o takie role jak w Służących czy choćby Długu. Wkładu w tok fabularny nie można za to odmówić Vanessie Redgrave, która kroczy dumnie obok Fiennesa, nie pozwalając sobie na marnowanie czasu, który został jej przez reżysera dany. To zdecydowanie jedna z lepszych ról w tym filmie.
Od kiedy dowiedziałam się, o czym właściwie wyczekany przeze mnie – głównie ze względu na Chastain – Koriolan jest, podchodziłam doń z ogromną rezerwą. Nie bardzo nawet mnie na seans ciągnęło. Im jednak dalej wchodziłam w grę, którą zaproponował Fiennes, tym bardziej rosła moja ciekawość, zdziwienie i aprobata do takich reżyserskich poczynań. I naprawdę mi się podobało – mimo że film może nużyć, sprawiać trudności i irytować tym, że wymaga. Ja to lubię, tego się dopominam od dawna i to otrzymałam. Bez przesadnej egzaltacji – to naprawdę dobra rzecz jest.
Czy polecam? Tak. Dla dobrego kina – przede wszystkim, ale też choćby dla zaspokojenia ciekawości.