Kilka dni temu przeczytałam genialny wpis u Mamali (klik). O wiedźmach właśnie. Lecz nie takich z owłosioną brodawką na czubku nosa, w spiczastej czapie i z „mietłą” w garści, a takich prawdziwych. Z krwi i kości, jak Ty czy ja. Uśmiałam się przez łzy, bo pomimo podświadomego przeświadczenia, że przecież temat wiedźm mnie nie dotyczy, gorzka piguła odbiła mi się czkawką.

Mój mąż nie jest ideałem. Bardzo daleko mu do takowego. Do szafy mu za daleko, w związku z tym zdejmowane z siebie ciuchy rzuca gdzie popadnie. Skarpetki na stole to moja codzienność, a gdyby nie moja skrupulatność i delikatne natręctwa, tam gdzie siedzi nieskończenie rozrastałby się krąg przeróżnej maści naczyń, z których pił, jadł i w które zbierał okruszki. Jeśli dodamy do tego jakże pospolity wśród mężczyzn syndrom ZARAZ (które nigdy nie nadchodzi) i wkurwiające poczucie humoru (raz przyszedł z prezentem w postaci syfonu, SYFONU i zadowolony oznajmił, że w tym roku gwiazdka przyszła wcześniej), a do tego tysiąckrotne zaglądanie do lodówki (ot tak dla frajdy), picie z gwinta, paradowanie po domu w niekompletnej garderobie (wszystko poza bielizną go uwiera), chrapanie jak czołg i rozpychanie się w łóżku, to mamy obraz faceta, bądź co bądź dość typowego, z którym bez odrobiny dystansu wytrzymać nie idzie. NONICHUJA :)I ja ten dystans chwilami tracę (poniżej przytoczę Wam kilka przykładów z życia wziętych). Uwierzcie mam ochotę zabić, a potem ożywić i zabić jeszcze raz. Jako, że Sebastian Mój pracuje w innym mieście, mam go mniej niż normalna żona. Od poniedziałku do piątku jestem z Jasiem sama, w związku z tym chcąc nie chcąc odzwyczajam się od drania. Pamiętam jednak czasy, gdy siedząc na macierzyńskim rzucałam gromami gdy wychodził do pracy. Bo drzemka wyłączana w telefonie z pięć razy (wstać mu się nie chciało), bo suszarka za głośna (rano wszystko jest za głośno), bo słyszę mlaskanie (to fakt) i sypiące się na podłogę okruchy. A potem najgorsze. Przebudzona, roztrzęsiona że Małe Dzi za chwilę się obudzi, za wszelką cenę starałam się łapać ostatnie, beztroskie chwile mego poranka, a on co?
ON: Kochanie zamkniesz drzwi za mną? – Nosz!!! Kmać!!! – odpowiadałam w myślach. Obyś tak sraczki dostał <evil>Kolejna sprawa. Z mężem moglibyśmy prowadzić dom aukcyjny, gdyż nasza codzienność polega na wiecznej licytacji. Kto ma gorzej? NO PEWNIE, ŻE JA!!! – odpowiedzielibyśmy chórem. Bidulek (sratata) pracuje dużo, może nawet za dużo, ale prawda jest taka, że pracuje bo lubi i dokładnie tyle ile sam chce. Pracuje na takim stanowisku, że sam jest panem swojego czasu, a że woli spędzać ten czas w pracy niż na przykład na siłowni czy przed telewizorem? Może mieć pretensje wyłącznie do samego siebie. A ja? A ja jestem od poniedziałku do piątku ze wszystkim sama. Pracuję na pół etatu (niedługo przejdę na 3/4), wstaję rano, szykuję siebie, szykuję Jasia, zapitalam do żłobka, potem na tramwaj, z tramwaju na autobus, dojeżdżam do pracy, siedzę w pracy, wychodzę do domu, po drodze robię zakupy, wpadam do domu, zjadam coś na szybko. Potem idę na siłownię. Jeśli nie chce mi się ćwiczyć to zazwyczaj prasuję albo sprzątam. Czasem przymknę oko na 20 minut, po to by po chwili lecieć jak oszalała po malucha, bo zaspałam. Wracamy do domu. To dopiero połowa naszego dnia, a ja padam na ryja. Nie mam już siły, a przecież pranie nie zrobione, Jasiek ma zły humor, znowu go coś bierze i tak w kółko. Gdy wreszcie zbliża się piątek, chciałabym odpocząć, ale się kuźwa nie da, bo według Męża Mojego, „to on ma weekend (podobnie z urlopem), a nie ja, bo ja nie pracuję tyle co on”. I jak tu niezwiedźmieć? (dziwne słowo)…

Do tego mówimy w dwóch różnych językach. On nie odróżnia prośby od groźby, a ja nie chcę rozumieć jego wiecznego sarkazmu i ironii. O tak dowcipniś z niego… jak cholera, tyle że ciężko żyć pod jednym dachem z kimś kto wiecznie robi sobie z ciebie jaja.
JA: Kochanie, odkurzysz bo ja się dzisiaj naprasowałam, a jeszcze muszę obiad zrobić, pranie rozwiesić, posprzątać w kuchni i chciałam umyć podłogę?
ON: Yhmmmm – słyszę z nad konsoli. (Yhmmmmm to zwrot, który oznacza w jego ustach zazwyczaj tyle, co dobra coś tam słyszę, ale to chyba mucha pierdła). I tak się moi mili rodzą nasze nieporozumienia. No bo przecież w moim mniemaniu potwierdził, w jego nic nie słyszał i nie wie o czym mówię. I po czymś takim, to ja bym mu tą swoją „mietłę”… Po czym następuje kolejna licytacja:
JA: Siedzisz tylko przy tym pieprzonym (genialnym zresztą) Wiedźminie i grasz całymi dniami. Ileż można?
ON: MAM URLOP!!! (tak na marginesie ja też… teoretycznie) Przecież zrobiłem Ci kanapkę, kawusię, obrałem ziemniaki i pokroiłem warzywa na sałatkę! Czego jeszcze ode mnie chcesz? – słysząc to gotuję się od środka, bo ja w tym samym czasie co on zrobił to, co sam wymienił (dodajcie do tego jeszcze te kilka godzin grania na konsoli), nie siedziałam ani chwili, bo prasowałam mu gacie i koszule, zajmowałam się Jasiem, wstawiałam ze dwa prania, które potem rozwieszałam, gotowałam, sprzątałam i robiłam wszystko to co sprawia, że wieczorem zasypiam w tym samym momencie, w którym moja głowa zetknie się z poduszką. Czujecie to, kolejna licytacja? :p

Do tego wszystkiego jest delikatnie mówiąc romantyczny inaczej. Nie wiedzieć czemu za szczyt romantyzmu uważa wieczorne oglądanie filmów na kanapie, przy których i tak niemal od razu zasypia. Oczywiście miewa na prawdę spektakularne przebłyski, ale ja bym chciała gonić się we mgle nago po łące, łapać motyle, budować zamki na piasku i zasypiać przy zapachu świeżo zebranych w lesie konwalii. Czy to tak wiele?

Na niedomiar złego niemal wszyscy faceci, których znam pierdzą zbyt głośno i zbyt śmierdząco. Do tego bekanie traktują jak odkaszlęcie przy infekcji gardła. Pił kawę – BEEEEEEE! Pił wodę – BEEEEEEEE!!!! Zjadł banana – znowu BEEEEEEE!!! Dżizas, czy to jakiś przestarzały mechanizm odpowietrzania, który nadgryziony zębem czasu należałoby naoliwić? Czy nie można dyskretniej???

Różnice poglądowe to temat rzeka. On uwielbia mnie w sukienkach, ja z praktycznego punktu widzenia sukienek nie preferuję. On rozpływa się z zachwytu nad długimi, falującymi się włosami. Okej, zapuściłam choć wypadają jak „pierun” i co? I chodzę w związanych, bo wypadają jak „pierun” i w zasadzie powinnam je obciąć, ale nie mogę. On uważa, że rozpieszczam Jacha, ja twierdzę, że on jako ojciec jest zbyt surowy i mogłabym tak wymieniać w nieskończoność, ale kto by to czytał? I po co?

I w pewnym sensie całe to małżeństwo jest trochę przereklamowane, ale powiedziało się A, to trzeba powiedzieć B. Spiąć poślady, czasem (a lepiej częściej niż czasem) ugryźć się w język i nie wypowiedzieć na głos tego co podpowiada nam głowa. A to z charakterem takim jak mój bardzo trudna sztuka, gdyż jestem jedną z tych paskudnych bab, której słowo zawsze musi być ostatnim. ZAWSZE!

A może chodzi o to, że zazwyczaj w związkach brakuje równouprawnienia? Przecież, gdyby kobieta (czyt. wiedźma) nie czuła się przytłoczona swymi codziennymi obowiązkami, z czarnego łabędzia, zamieniłaby się w królową, która cieszyłaby oko, ucho i inne części ciała swojego wybranka. I to ku uciesze ich obojga 🙂

Na koniec pamiętajmy. Nie ma związków idealnych. Bycie razem polega na ciągłym, wzajemnym docieraniu się. Czasem docieranie się bywa gwałtowne jak tsunami zalewające związek potokami łez. Czasem jest ciepłe jak nadmorski piasek, który nieznośnie przykleja się do każdej części naszego ciała. Kluczem są szacunek i uczucie, które razem nawet w największej złości nie pozwalają zapomnieć, o tym że przyrzekaliście sobie, że uczynicie wszystko, aby Wasze małżeństwo/ związek było zgodne, szczęśliwe i trwałe.