Coś jest w tym filmie, że ja, dziewczynka, oglądałam go z zainteresowaniem. Zgaduję, że chodzi o życie – że to obok, że to działo się naprawdę, że to nie bajka, że nawet jeśli zakończenie jest szczęśliwe, to okupione wieloma porażkami i stratami. W postaci zawodników choćby. Jako że jestem sportową ignorantką, nie rozumiem i nie czuję zasad, rządzących tym światem, zawsze mnie oburzały transfery tych biednych sportowców. Dziś grasz tu, twoi szefowie za twoimi plecami wymieniają się tobą, jutro więc zmieniasz barwy i zaczynasz robić swoje gdzie indziej, proste. A przecież gdzież to sprzedawać tak człowieka – dobra, za kasę, której na oczy nie widziałam i pewnie nie zobaczę – no ale sam fakt instrumentalnego traktowania tych biedaków (choć sami też mają z tego ładnych „parę” groszy…)… Tak, zdecydowanie jestem dziewczyną. Nic na to nie poradzę, że mi wszystkich zawsze szkoda.
Czy Moneyball jest odkryciem roku i zasługuje na wzięcie udziału w wyścigu po Oscary? Zabijcie mnie, ale nie wiem. Scenariusz jest adaptowany – wiadomo, najpierw było życie, potem ktoś napisał książkę, a później zrobili z tego scenariusz. Nie byle kto, zresztą się tego podjął: Sorkin w ubiegłym roku zgarnął statuetkę za napisanie The Social Network, a Zaillian to symbol takich klasyków jak Lista Schindlera, Hannibal, Tłumaczka czy Wszyscy ludzie króla (a przed nami jeszcze Dziewczyna z tatuażem). Skoro za robotę brali się fachowcy, nie mogło być źle. Mimo więc, że cała historia nie jest specjalnie upraszczana i gnieciona w głupiej godzinie czterdzieści, a trwa modne ostatnio dwie godziny z hakiem, nie dłuży się w ogóle. Jak na moje laickie oko z montażem też sobie nieźle poradzono. A obsada? Cóż. Jest Brad Pitt – wciąż dobry, wciąż na fali, ale jednak nie dość hipnotyzujący – nie robi tak wielkiego wrażenia jak choćby w niedawnym Drzewie życia czy Bękartach wojny, gdzie wzniósł się chyba na wyżyny swoich możliwości, kompletnie wykorzystując wizję Tarantino. Mimo to jest przekonujący – gra postać tragiczną, której własne trudne doświadczenia, rozczarowania i żale rzutują na postrzeganie sportu i pracy i, jak domyślamy się, na życie prywatne również. Jest zarozumiały, nie umie rozmawiać z zawodnikami, ale to wszystko nie dlatego, że jest wyrachowanym hunterem; jego zachowanie determinuje walka z własnymi słabościami. I to wszystko przekazuje bez zbędnej paplaniny. Jest też Philip Seymour Hoffman, który również ma dobrą passę – dwa hiciory jednego roku, których nie pomijają żadne prognozy wielkich nagród, to dobry wynik. W Moneyball gra milczącego, twardo stąpającego po ziemi trenera, którego opór przed rewolucyjnymi zmianami jest uzasadniony nie tylko przywiązaniem do baseballowego status quo, ale i zawodowymi doświadczeniami i strachem o jutro. Jonah Hill wreszcie miał szansę pokazać coś więcej niż wygłupy w durnych komedyjkach; to jednak, że jego gra pozostawia ciepłe, bardzo pozytywne wspomnienie to także zasługa bohatera – dobrego, mądrego, uczciwego, szczerego i rozbrajająco, ale tylko z pozoru nieporadnego. I to wszystko. Tu chodzi tak samo o sport i jego filozofię, jak i ludzi, którzy je tworzą. Jedno bez drugiego nie istnieje.
Czy polecam? Tak. To wciągająca historia, a czy nie o to nam często chodzi, gdy sięgamy po coś, co na chwilę przeniesie nas w nie-nasz świat?