Obraża mnie jednak brak wzajemności, bo to ja jako „bezbożnica” jestem dla wielu gorszym człowiekiem. Dlaczego? Czy krzywdzi kogoś moja niewiara? Dlaczego wątpliwości, które wykiełkowały w mej głowie plonem braku zgody na wewnętrzną wiarę, są dla kogoś czymś co sprawia, że potrafi mnie za to znienawidzić? Wierzący, to przecież w założeniu człowiek dobrotliwy, żyjący w imię dobrej idei, a nie człowiek przepełniony nienawiścią do wszelkiej odmienności, wyzuty z tolerancji i szeroko pojmowanego szacunku do swych bliźnich. Ludzi takich jak on. Bo różni nas symbol i doprawdy nie pojmuję, jak wiara może wywoływać w ludziach tak skrajne emocje, skoro z samego założenia powstała po to by ludziom pomagać. Pomagać wierzyć w siłę, która pociąga za sznurki, wiara w głębszy sens naszego ziemskiego i pozaziemskiego istnienia.
Dla mnie sensem jest tu i teraz,
dla innych, to co będzie po śmierci. Jeszcze dla innych, to co w drugim i kolejnych ich życiach. I co z tego? Skąd wiadomo, który Bóg jest lepszy? Ten z grubym brzuchem, brodą czy Trójcą Świętych? Czyż wszyscy oni nie wymagają od ludzi właściwie tego samego?
Dekalog
Spośród 10 przykazań, przestrzegam dla mnie najważniejszych, związanych z egzystencją w otaczającym nas świecie. Trzy pierwsze, nie mają dla mnie większego znaczenia, gdyż nie wnoszą w człowieczeństwo nic z wyjątkiem pewnego rodzaju obrządku związanego z kultem wyznawanego Boga. Ważniejsza jest dla mnie dobroć i poszanowanie w stosunku do drugiego człowieka, niż pilnowanie świąt, niedziel itp. Tymczasem, w dzisiejszych czasach mamy do czynienia z przeświadczeniem, że „wiara”, celowo ujęta w nawias, jest sposobem na rozgrzeszenie z wszystkiego co człowiek ma za swoimi uszami; „oszukam, zdradzę, pomówię, zbesztam… to nic, pójdę do księdza, odprawię pokutę i pozamiatane”. I to tego typu postawę miał na myśli Papież Franciszek wypowiadając cytowane poniżej, potępione przez kościół słowa, słowa.
„Pytasz mnie, czy Bóg chrześcijan przebacza tym, którzy nie wierzą i którzy nie szukają wiary. Zacznę od stwierdzenia – i to jest podstawowa rzecz – że miłosierdzie Boga nie ma granic jeśli podchodzi się się do niego ze szczerym skruszonym sercem. Problemem dla tych, którzy nie wierzą w Boga jest to, aby przestrzegali swojego sumienia. Grzech, nawet dla tych, którzy nie mają w sobie wiary, istnieje wtedy, gdy ludzie gwałcą swoje sumienie.”
Sama wiara bez uczynków jest niczym, dlatego bardziej od wiary cenię uczynki. Demony z tego co mi wiadomo, też wierzyły w Boga, czy są zatem lepsze od tych, którzy choć nie wierzą, to żyją tak by można było o nich powiedzieć, że są dobrymi ludźmi? Najważniejszy jest rozsądek, bo w przeciwnym razie wiara w Boga przemienia się w potworną formę, która bardziej niż dobrem zieje nienawiścią, pobudzając w ludziach najgorsze instynkty. Hipokryzja i wycieranie Bogiem tyłka, to sposób na życie ogromnej liczby współczesnych „chrześcijan”. Znam przypadek człowieka, który regularnie okradał sąsiedzką komórkę, gdzie matki trzymały wózki, dzieci rowerki i tym podobne przedmioty. Ten sam człowiek wydzierał z gardeł staruszek niewyobrażalne sumy pieniędzy za, tzw. sąsiedzką przysługę, jego pies szczał na klatkę, a w przeszłości regularnie „prał” swoją żonę, która urodziła mu trójkę dzieci. Nieważne!!! ŁAZI na mszę, posyła dzieci do sakramentów, a w mniemaniu proboszcza jest tak „świętojebliwy”, że zasługuje na reprezentatywną funkcję niesienia krzyża podczas drogi krzyżowej. To sprawiedliwe jak jasna cholera.
Co więcej, moi katoliccy znajomi, Ci co bardziej wierzący, częstokroć są najbardziej nietolerancyjnymi ludźmi z jakimi miałam do czynienia. Obrażają wszystkich i wszystko co choćby w małym stopniu odbiega od kanonu nakazanego w Biblii, a ja zadaję sobie pytanie…
Jak można krzywdzić w imię idei?
I to idei nie do końca słusznych, gdyż każde wyznanie, jest wyłącznie interpretacją tych, którzy tworzyli ją z pewnych pierwotnych fundamentów. Fundamentem jest Bóg, który jest czymś ponad rozumowym, formą energii, postępem, mocą sprawczą, wszystkim co tylko zechcemy, lub nie. Cała reszta, to dopowiedzenia spisane w formie opasłych ksiąg, które w swym założeniu mają wychowywać mądre pokolenia. Niestety, dzisiejszy człowiek i dobrą ideę, przekształcił w formę rodem z horroru , za którą ci bardziej radykalni dadzą się pokroić, by na siłę wpoić drugim swój sposób postrzegania rzeczywistości.
Po co człowiekowi Bóg?
Mam na to swoją racjonalną odpowiedź. Nie chcę urazić niczyich uczuć, dlatego proszę zamknij post jeśli jesteś osobą silnie wierzącą, bo na sto procent się na mnie pogniewasz.
Niedziela. Rodzice z trójką dzieci odzianych w odświętne stroje. Wychodzą z kościoła. Na rogu dochodzi do nich mały chłopiec w czerwonej czapeczce z daszkiem. Przyjechał do nas z daleka, gdyż jego skóra jest ciemniejsza niż skóra wszystkich wychodzących z kościoła dzieci.
– jestem głodny, daj parę groszy – skierowuje swą prośbę do ojca „przykładnej” rodziny
– ODEJDŹ BRUDASIE!!! – kwituje, „przykładny” ojciec, wychowawca swoich dzieci. Przed chwilą modlił się o potrzebujących.
SZANUJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO…
Toruński rynek. Na murku przed sklepem spożywczym przesiaduje zawsze ta sama grupka tamtejszych „żulików”.
– Proszę, kupcie mi coś do jedzenia, nie proszę o forsę, bo wydam na wino, proszę o jedzenie, jestem chory – skierowuje swą prośbę do przechodzącej tuż obok parki zakochanych. Trzymają się za rączkę, a na szyjach demonstrują ogromnych rozmiarów krzyże, które mają oznajmiać światu ich ideologiczną postawę.
– SPADAJ DO ROBOTY, A NIE POD SKLEPEM STOISZ…
– Nierób jeden – dodaje pod nosem dziewczyna
SZANUJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO…
Przykładna, chrześcijańska rodzina. Niedziela dzień święty. Choroba nie choroba, deszcz nie deszcz, na mszy stawić się trzeba. Co dzień odmawiają modlitwy, w pokojach krzyże, święte obrazki, na szyjach krzyże. Dwoje dzieci. W krótkim czasie po narodzinach córki, kobieta zachodzi w trzecią ciążę. Nie chcą trzeciego dziecka, zgłaszają się na zabieg. Dziś krzyczą w manifestacjach w obronie życia nienarodzonego! HIPOKRYZJA NAJWYŻSZEGO SZCZEBLA!!!
SZANUJ BLIŹNIEGO SWEGO JAK SIEBIE SAMEGO…
Nie generalizuję, podaję przykłady, których mogłabym przytoczyć o wiele więcej, ale po co? Tyle wystarczy.
Bóg jest moim zdaniem po to, by ułatwić wierzącym w niego ludziom egzystencję na świecie. Bóg prawdopodobnie powstał razem z kształtowaniem się w ludziach sumienia, przynosi ulgę w strachu, bezsilności, chorobie. Jest cudowną ideą!, ale od zawsze przepoczwarzaną przez ludzi w obrzydliwe formy. Fanatyzm, ortodoksja, nietolerancja, dogmatyzm, zaślepienie!!! To nie tak ma wyglądać, LUDZIE! Co gorsza, dla niektórych, Bóg jest motorem ich ziemskich poczynań. Nie są dobrzy dla samego bycia dobrym człowiekiem, lecz wyłącznie z obawy o to, co spotka ich po śmierci. Czytaliście „Faraona”? Na pewno, w końcu to obowiązkowa lektura w szkole podstawowej. To właśnie „Faraon” otworzył mi oczy. Najznamienitszy wątek książki dotyczący zaćmienia słońca, obnażył w mych oczach obraz duchowieństwa. Zapadła we mnie decyzja,
nie chcę zasilać grona wierzących, chcę sama iść przez życie, nie potrzebując duchowego przewodnika, którego dogmaty stanowią formę życiowego drogowskazu. Jestem dobrem samym w sobie, bo tak ukształtowała mnie natura.
Zatem w czym jestem gorsza?
Jako człowiek, który nie chodzi na mszę, od tego który na mszę chadza regularnie, ale bliźniego traktuje gorzej niż gówno pod butem i to tylko dlatego, że ten ma inny kolor skóry, kocha inaczej lub popiera taką, a nie inną partię?
Tylko kulturalnie proszę…