Czy może być lepszy moment na polecenie serialu o wakacyjnym romansie niż pełnia lata? Ja swoją krótką i bardzo intensywną przygodę z serialem Showtime przeżyłam wczesną wiosną i gdyby nie wrodzona potrzeba oglądania wciąż nowego (kolejka filmów i seriali do obejrzenia taka długa!) bardzo chętnie powtórzyłabym ją właśnie teraz. Co takiego ma The Affair – serial o, jak to trywialnie brzmi, wakacyjnym romansie dwojga niemłodych i niewolnych bohaterów – że ogląda się go z wypiekami na twarzy, a na kolejny sezon czeka z ogromną niecierpliwością?
Trudno jednoznacznie odpowiedzieć na to pytanie, bo zalety serialu rozpoczynają się właściwie już od formy, w jakiej jest podany. Każdy odcinek The Affair podzielony jest na dwie części, a właściwie – dwie narracje. Opowieść toczy się z dwóch perspektyw: jej i jego. Idea pokazania tych samych wydarzeń z różnych punktów widzenia tylko z pozoru zwiastuje szybki skok serialu w rutynę, bowiem jak się okazuje, bohaterowie nie tylko inaczej zapamiętali dane wydarzenia (akcja główna opiera się na retrospekcjach, wspomnieniach postaci), ale też w różny sposób je przeżyli i odebrali. Dla widza, który początkowo powtarza sobie „ale zaraz, zaraz – to nie tak było”, a później orientuje się, że zarówno twórcy, jak i bohaterowie wywabili go w pole i świetnie bawią się tą narracją, to wprost doskonała zabawa i jednocześnie poważny dylemat: kto mówi prawdę, a kto ubarwia rzeczywistość?. A może obie strony mają rację, tylko inaczej zinterpretowały daną chwilę lub wypierają z pamięci swój faktyczny wpływ na jej kształt?
Takich refleksji podczas oglądania The Affair jest całe mnóstwo. Gdybym zresztą miała przyporządkować serial do jakiegoś gatunku, najprędzej wybrałabym nie przychodzący jako pierwszy na myśl romans czy melodramat, ale dramat psychologiczny. Psychologia postaci i zdarzeń jest tu nadzwyczaj pogłębiona, niejednokrotnie każe zastanowić się, co my zrobilibyśmy na miejscu bohaterów, jaką podjęlibyśmy decyzję, czy nasza reakcja byłaby analogiczna, czy umielibyśmy odstawić na bok emocje i spojrzeć na problem z trzeźwym umysłem. Jednocześnie sytuacje, w które są uwikłani bohaterowie, są na tyle realne, że nietrudno w nie uwierzyć, oglądać ze świadomością, że w mniejszym lub większym stopniu taki romans, rozpad czy tragedia mogłyby wydarzyć się właściwie każdemu z nas, żyjącego pod dowolną szerokością geograficzną. Co – chciałoby się powiedzieć – natychmiast przybliża nas do bohaterów i każe się z nimi utożsamić. Ale tak nie jest.
W serialach zawsze zdarzają się bohaterowie, których nie sposób polubić. Czarne charaktery i postaci irytujące zawsze wpisują się w katalog osób występujących w danej akcji i stoją w kontrze do bohaterów pozytywnych. Tu wręcz przeciwnie. Właściwie cała czwórka głównych bohaterów to postaci, których nie da się ani polubić, ani znienawidzić, co wcale nie oznacza, że nasz stosunek do nich jest neutralny. Wręcz przeciwnie – ich zachowania irytują, zdumiewają, żenują, bawią, zdecydowanie nie budzą zaufania. A mimo to ich emocje nas hipnotyzują, a gdy kolejne puzzle układanki, jaką jest stojące u zrębu akcji śledztwo w sprawie morderstwa (tak, ten serial sporo czerpie także z tradycji procedurali), zaczynają układać się przed naszymi oczyma, trudno ukryć zaskoczenie i pewnego rodzaju smutek wynikający zawsze ze zderzenia się z fatum.
Obsada serialu świetnie sobie zresztą ze swoimi postaciami radzi. Dominic West jako Noah jest jedną z najbardziej kłopotliwych osób tego dramatu. Początkowo drażni i odrzuca, z czasem daje się poznać jako pogubiony, uwięziony w klatce własnych kompleksów facet, który szuka siebie, tylko drogi, które wybiera są niewłaściwe. Ruth Wilson i Joshua Jackson byli dla mnie z kolei ogromnym zaskoczeniem. Wilson, którą kojarzyłam z zaledwie kilku drugoplanowych ról, uwiodła mnie tu swoją kruchością, a jednocześnie niejednoznacznością swojej gry. Jej Alison to osoba wewnętrznie popękana, po doświadczeniu ogromnej tragedii, nie może się z nią uporać i szuka nowego życia. Nowe życie, a nade wszystko idące za nim wybory, wielokrotnie ją jednak przerasta i zamiast zdecydowania więcej w niej sprzeczności. Magnetyzująca Ruth Wilson nie bez przyczyny została wyróżniona za tę kreację Złotym Globem.
Co ciekawe, prawdziwymi bohaterami, szczególnie drugiego sezonu, stają się postaci drugiego planu (choć trudno w tym dramatycznym czworokącie mówić w ogóle o bohaterach drugoplanowych). Joshua Jackson był tu dla mnie objawieniem. Aktor, którego kojarzyłam z jego młodzieńczej roli w telewizyjnej serii dla młodzieży Jezioro marzeń i którego kariery później nie śledziłam, zdobył mnie od pierwszych scen. Jego bohater, Cole, to prawdziwy twardziel, ale jednocześnie – podobnie jak Alison – dotknięty niewyobrażalną tragedią i dodatkowo borykający się z trudnymi relacjami z rodziną – wrażliwy, skryty i rozdarty mężczyzna, któremu świat wprost runął spod stóp. Jackson świetnie podkreśla tę introwertyczną stronę swojego bohatera. W podobnie trudnej pozycji znajduje się Helen – postać, która wzbudza chyba najwięcej współczucia i sympatii, która, co ważne, nie wypływa z litości, ale raczej z podziwu dla siły bohaterki. Maura Tierney gra Helen kapitanie, drugi sezon należy właściwie do niej, Złoty Glob w pełni zasłużony.
Oprócz głównych bohaterów w katalogu postaci The Affair pojawiają się inne osoby i – co uwielbiam – nie są one tylko muśnięte rysikiem scenarzysty. To często pogłębione (na tyle, na ile to możliwe w czasie, który dana postać otrzymała) psychologicznie portrety, z których wyłaniają się postaci z krwi i kości, mające swoje słabości, ale też pasje i nadzieje. Fantastyczną postacią jest na przykład brat Cole’a, Scotty (w tej roli Colin Donnell), który odgrywa bardzo istotną rolę w tej układance – do niego zresztą należy najbardziej poruszająca (i przy tym świetnie zmontowana) scena w finale drugiego sezonu. Równie ciekawe są postaci kobiece, z głową rodziny Lockhartów, Cherry (Mare Winningham) i Margaret Butler, matką Helen (Kathleen Chalfant) na czele.
To fascynujące, jak bardzo ten zwyczajny z pozoru dramat pochłania uwagę, jak mocno absorbują jego bohaterowie, do ilu refleksji skłaniają poruszane tam problemy i jaką dyskusję wywołują poszczególne wątki. Jako ciekawostkę dodam, że komentarze pod tym tytułem na jednym z portali znanych z niskiej kultury panującej na forum użytkowników przywróciły mi weń wiarę – dawno nie widziałam tak merytorycznej i pełnej ciekawych interpretacji tropów. Słowem – jest o czym mówić i co oglądać.
Czy polecam? Bardzo. Nie traćcie czasu, podejrzewam, że tak jak ja, pochłoniecie The Affair w kilka dni.