Opisana tu historia może być historią z życia każdej z nas. Pomimo przeogromnej radości i satysfakcji, bycie mamą może niechcący obedrzeć nas z bycia ponętną kobietą, która wie co zrobić by czuć się dobrze we własnej skórze.
Nawet nie wie kiedy stała się zaniedbaną matką, z wiecznie rozkopaną „kitką” z włosów, które już dawno zapomniały co to szczotka. Matką, przyowdzianą w uniform, stanowiący pokutę za jej grzechy główne: obżarstwo i lenistwo, które bez mrugnięcia okiem usprawiedliwiała zaistniałym stanem rzeczy. Cień dawnej siebie dopełniał szary, bezkształtny dres, nadający zgliszczom dawnej, zgrabnej przecież figury, kształt geometrycznego walca. Przybrudzona kaszką lub wymiocinami maleństwa bluzka, z wywabioną domestosem plamą, stanowiła metaforę plamy na honorze jej samej jako kobiety.
– Jestem młodą matką, nie muszę być piękna – myślała ze łzami w oczach, za każdym razem gdy zerkała w lustro. Słowa „Nie muszę” rozrywały trzewia niewyobrażalnym bólem niezgody myśli i pragnień z zaistniałą rzeczywistością, która już dawno wymknęła się z jej wymęczonych dłoni.
Czara goryczy przelała się w dniu, gdy w chwili zwątpienia we własne ciało, pozbyła się z szafy prawie wszystkich, zamałych (a tak naprawdę za ciasnych) przecież ubrań. Przypomniała sobie swoje słowa z chwili, gdy test unaocznił jej dwie kreski, „nie będę wielorybem. Nie chcę, nie będę jedną z tych niezadowolonych z siebie matek, które ciążą, połogiem i małym dzieckiem usprawiedliwiają swoją nieporadność i brak zorganizowania”. Stała się kimś o wiele gorszym.
W ciąży zgodnie ze swymi założeniami przytyła niewiele. 12 kg to niezły wynik, który bez trudu powinna pożegnać w kilka miesięcy po porodzie. Niestety, zagubiona gdzieś pomiędzy wybujałymi kompleksami i brakiem wiary we własne siły, nie potrafiła czy raczej nie chciała wziąć swojego przerośniętego tyłka we własne ręce i wrócić do dawnej, zadowalającej formy. Ileż razy czyniła postanowienia i w tej samej chwili, sięgała po kolejną, piątą już czekoladkę. Nie znosiła czekolady. Nie dzierżyła jej kleistej, „mordoklejnej” konsystencji, która rwała bólem nieznośnie, nadwrażliwe zęby. W tamtym czasie jednak, nielubiana czekolada była czymś w rodzaju plastra, spajającego jej ówczesną podświadomość, podzieloną na skłócone ze sobą wzajemnie części. -„Nie mam jak„, przegrywało w walce z – „Weź się w garść„, aż sięgnęła stanu, w którym nie potrafiła spojrzeć na siebie w lustrze. Totalny dół, zwątpienie, brak akceptacji i coś w rodzaju nienawiści do samej siebie, uruchomił w jej głowie motywujący ją samą mechanizm. Uderzyły ją słowa w telefonie, które pewnego dnia padły z ust dawno nie widzianej przyjaciółki, która jako matka dwójki dzieci, o wiele starsza od niej samej, mogła pochwalić się wyglądem, którego pozazdrościłaby jej nie jedna nastolatka. „Nie zapomnij, że oprócz bycia matką i żoną, jesteś przede wszystkim kobietą i musisz umieć myśleć też wyłącznie o sobie„. Prorok jakiś?- pomyślała, a usłyszane wtedy słowa były dokładnie tym co chciała usłyszeć. I nie chodziło o to, że nikt jej tego nie mówił, a raczej o sam sposób i czas, w którym zostało to powiedziane.
Wracając z pracy zahaczyła o siłownię. Bez namysłu zdecydowała się na roczny karnet. Wóz, albo przewóz, – pomyślała, i za wszelką cenę starała się motywować swą rozleniwioną dupę. Udało się. Po 2 tygodniach waga drgnęła, a ona sama rozpoczęła w sobie, wewnętrzny proces odrodzenia.
Sztandarem jej zewnętrznej i wewnętrznej metamorfozy stała się piękna, koronkowa bielizna (prezent od męża), która zajęła miejsce spranych barchanów z opcją optycznego wyszczuplania. Jej zmęczone ciążą blond włosy, zaczęły odzyskiwać dawny blask, cera pod wpływem regularnie napływających do mózgu endorfin promieniała. Na jej twarzy coraz częściej malował się uśmiech wynikający z zadowolenia z zaistniałego stanu rzeczy. Po ponad roku bycia maszkarą, wracała, rodziła się na nowo, wylewając z siebie siódme poty, na własnej skórze poznając nieznany dotąd ból wszystkich mięśni, o których do tej pory nawet nie miała pojęcia. Dopiero teraz dotarło do niej jak wiele czasu traciła na pozbawione sensu czynności, które miały wynagradzać jej coś czego nie umiała z siebie wykrzesać. 
Czas, pojęcie względne, które we wszechświecie nie ma najmniejszego znaczenia. Tutaj na ziemi jest warunkiem obligatoryjnym, niezakłóconego funkcjonowania. Determinuje wszystkie nasze działania. Wymaga cierpliwości, wytrwałości i wiary, że kreowany przez nas świat jest wyłącznie naszym dziełem, tworzonym według ściśle określonego planu. Planu, który w procesie długofalowego wdrażania go w życie, zainicjuje w nas reakcję łańcuchową, dzięki której z dnia na dzień będziemy chcieli być coraz lepsi. Wystarczy ją tylko zainicjować.
Rodząc dziecko, nigdy, przenigdy nie powinnyśmy wyrzekać się naszej kobiecości. Nie możemy zamienić się w dojną krowę, poszarzałą kurkę czy też świniuszka obżartuszka. Wręcz przeciwnie, rola, jaką wyznaczyła nam natura od momentu pojawienia się na świecie naszego dziecka jest na tyle dostojna, że winne jesteśmy nosić ją jak najdroższą w świecie odzież. I to dosłownie…
Wszelkie podobieństwo do znanych Wam osób, nie jest przypadkowe 🙂