Nie podążam za aktualnymi serialowymi trendami. To już stare dzieje, gdy człowiek miał czas pilnować, by z tygodnia na tydzień oglądać kolejny odcinek ulubionej produkcji małego ekranu. U mnie skończyły się gdzieś na wysokości Gotowych na wszystko, Dr. House’a i Plotkary, które faktycznie śledziłam na bieżąco. Dziś seriale oglądam na wstecznym, odgrzewając całe sezony, złoszcząc się sama na siebie, że dopiero teraz po nie sięgnęłam i jednocześnie ciesząc, że nie muszę wyglądać kolejnego odcinka tydzień, miesiąc czy nawet rok, bo już czeka sobie spokojnie w kolejce z kilkunastoma kolejnymi. Ale że do Impersonalnych dotarłam dopiero w tym roku to sobie chyba nigdy nie wybaczę.
A zaczęło się zupełnie niewinnie. Zachęcona rekomendacją jednego z Was i – co nie miało, jak się domyślacie, zupełnie żadnego znaczenia – nazwiskiem Nolana (tym razem brata Christophera, Jonathana, z którym ten pierwszy tworzy wszystkie swoje filmy) włączyłam pierwsze odcinki. A tam – typowy z pozoru facet w garniturze, były agent i aktualny most wanted nawiązuje współpracę z jeszcze bardziej przeciętnym facetem w okularach, typem informatyka-samouka, który przekonuje, że ma narzędzie do tego, by uratować świat. Brzmiało jak krzyżówka komedii, CSI i starego, dobrego serialu Zdarzyło się jutro, co nie było właściwie ani wadą, ani zaletą, dlatego pomyślałam: właściwie czemu nie? Tym bardziej, że powyższe okazało się całkowicie mylną hipotezą dotyczącą rdzenia tej niezwykle złożonej fabuły.
Fabuły, w której doskonale czuć ducha braci Nolan, choć poszczególne odcinki pisane są reżyserowane są przez sporą, jak to w serialach bywa, ekipę. To zdecydowanie nie jest jeden z tych seriali, na które ktoś miał dobry pomysł, ale wiedzy o tym, jak go przełożyć na obraz, podzielić na odcinki i sezony, a już tym bardziej – jak rozwinąć i doprowadzić do finału – już niespecjalnie. W Person of Interest wszystko jest przemyślane i dopięte na ostatni guzik. Nic tu nie pojawia się przypadkiem, nie ma postaci bez znaczenia dla fabuły, nawet jeśli początkowo tak się wydaje, każdy szczegół jest istotny i na pewno zostanie pokazany w szerszej perspektywie.
Kierunek, w którym rozwija się ta historia, jest zresztą niewyobrażalny. Myśląc dziś, po zakończeniu czwartego sezonu, o tym, co działo się z bohaterami na samym początku serialu, nie mogę wyjść ze zdumienia, jak wiele potrafi się zmienić w logiczny, przyczynowo-skutkowy sposób. Oczywiście, w sensacyjno-kryminalnej konwencji, gdzie narzędzie „o-mało-co” pełni ważną rolę, ale wystarczająco poważnie, by realistyczny wymiar produkcji nie został zachwiany. Co sprawia, że niektóre wątki toczą się w bardzo nieoczywisty sposób, a sama tematyka opowieści (zbieżna zresztą z leitmotivami wielkiego kina Nolanów), obejmująca szeroką perspektywę problemu kontroli i nowych technologii, okazuje się o wiele bardziej wielowarstwowa niż początkowo się wydaje.
W Impersonalnych to znakomicie pomyślana i napisana historia robi główną robotę, ale nawet najlepszej fabuły nie sposób oglądać, gdy leży obsada. Tu, szczęśliwie, nikt nie leży, wręcz przeciwnie. Jim Cavaziel i Michael Emerson tworzą znakomity duet, tym ciekawszy, że złożony z osobowości kontrastujących ze sobą właściwie wszystkim. To nie jest szarmancki, błyszczący w każdej scenie aktorski urok; raczej budowana wielowymiarowo, rozwijana systematycznie i tonowana w zależności od zabarwienia emocjonalnego akcji charyzma, która czyni ich postacie nie tylko charakterystycznymi, ale przede wszystkim wiarygodnymi. Bardziej charyzmatyczne – w tradycyjnym rozumieniu tego słowa – są postaci drugoplanowe, z fantastyczną Amy Acker i pociesznym, ale gdy trzeba także charakternym Kevinem Chapmanem na czele.
Świetnie wypada też komponowany autorsko score znanego m.in. z ilustrowania Gry o tron Ramina Djawadiego – sensacyjny, ze znanym z hitu HBO rozmachem, a jednocześnie na tyle stonowany, dyskretny, by nie przysłaniać akcji. Dobrze się tego słucha zarówno podczas oglądania serialu, jak i zupełnie poza nim.
Słuchajcie, ja mogę tak długo, ale szkoda czasu. Jak się szybko zdecydujecie, to spokojnie zdążycie przed zaplanowaną na styczeń 2016 roku premierą piątego sezonu, który – obiecuję – będę oglądać na bieżąco. I Wy też oglądajcie, bo tracicie kawał naprawdę dobrego serialu.
Czy polecam? Bardzo.