Wiem, tyły mam straszne, ale – usprawiedliwię się – premiera Jak urodzić i nie zwariować, choć wyczekiwana przeze mnie z entuzjazmem, trafiła wzięła w intensywny, przeprowadzkowy u nas czas, no i – siłą rzeczy – jakoś do kina wtedy nie po drodze było. A że teraz – po okropnym kinowym sierpniu – czekam wciąż na wrześniowe świeżynki, udało się wreszcie film zobaczyć. Byłam już trochę ostudzona średnimi ocenami krytyków i blogerów, tym bardziej więc ucieszył mnie fakt, że film okazał się naprawdę dobry, zabawny, wzruszający, słowem: taki, jakiego oczekiwałam.
Pięć par, pięć różnych ciąż i oczekiwań na potomka, pięć odmiennych punktów widzenia i pięć innych rewolucji, jaką niesie rodzicielstwo. Jules (Cameron Diaz) – instruktorka fitness i prowadząca telewizyjny program odchudzający musi zmierzyć się nie tylko z lękami dotyczącymi ciąży, ale i jej konsekwencjami w pracy zawodowej. Holly (Jennifer Lopez) – fotografka – musi z kolei pogodzić się z niemożnością zajścia w ciążę i przekonać męża, że adopcja to dobre rozwiązanie i że do takiego ojcostwa też trzeba się przygotować. Wendy (Elizabeth Banks) – inicjatorka programu dla młodych matek – doskonale odnajduje się w temacie, poza małym wyjątkiem: wszystko idzie niezgodnie z jej planami i oczekiwaniami. Rosie (Anna Kendrick) – właścicielka fast foodu – o ciąży nawet nie myśli, dopóki nie dowiaduje się, że w niej po prostu jest. No i Skyler (Brooklyn Decker) – piękna, wygimnastykowana żona starszego od siebie o dekadę gwiazdora wyścigów samochodowych, dla której ciąża i poród wydają się być rzeczą prostą jak bułka z masłem. I jeszcze panowie – chłopcy, mężowie, ojcowie, koledzy – i ich ważny głos w temacie, o którym nie mają pojęcia, a w który zostali mimo woli wrzuceni. Da się nie zwariować?
Aż do teraz, powiem wam, jest mi przykro z powodu niskich ocen filmu. Nie dlatego, że jest to film wybitny – bo nie jest – ale dlatego, że w 95% wykorzystał potencjał, jaki drzemał w poradniku dla rodziców, na podstawie którego go popełniono. Poruszono tu niemal wszystkie najważniejsze tematy związane z ciążą i wyzwaniem, jakim jest dla młodych ludzi rodzicielstwo, dając widzowi do dyspozycji pięć (a nawet więcej) różnych perspektyw, które tworzą z całej historii melodramat wzięty w potężny cudzysłów i okraszony humorem, który – fakt – nie dla wszystkich jest jasny, ale który jest dobry z perspektywy potencjalnej grupy docelowej – rodziców właśnie. Nie ukrywam, że na „Jak urodzić i nie zwariować” patrzyłam pod zupełnie innym kątem niż nastawiony na rozrywkę przeciętny widz. Poruszam się w branży parentingowej w pracy zawodowej już któryś rok i tematyka ta jest mi nie tylko doskonale znana, ale i bliska. To dlatego na film czekałam, to dlatego szukałam w nich konkretnej treści i co najmniej kilku punktów widzenia, i to dlatego film nawet mimo widocznych mankamentów będzie mi się wciąż podobał. Jest, jasna sprawa, bardzo hollywoodzki, wiele żartów mogło być rozwiązanych dużo zabawniej, a niektóre sceny nie zostały zrealizowane w czytelny sposób, ale to, co najistotniejsze, po prostu się udało: „Jak urodzić i nie zwariować” pokazuje, że ciążę można przeżywać na rozmaite sposoby, że ciąża nie zawsze cieszy, że z ciążą wiąże się nie tylko dużo radości, ale i mnóstwo dramatów, i że rola rodzica potrafi przerażać i cieszyć jednocześnie. Mnie kupili.
Jennifer Lopez tak naprawdę ma 29 lat i nikt mi nie wciśnie, że nie. Dlaczego ona jest taka ładna i zgrabna?…
Kocham patrzeć na Chance’a Crawforda.
A Cameron Diaz ma dziwne usta i w filmach wydłużają jej nogi. Na pewno wydłużają.
Czy polecam? Tak.