Są takie cztery oscarowe kategorie, które podczas całej imprezy załatwiane są szybko i nieuważnie, bo mało kto słyszał o nominowanych w ich ramach filmach, o oglądaniu nie wspominając. Najlepszy krótkometrażowy film dokumentalny to – obok dokumentów długometrażowych i krótkometrażówek aktorskich i animowanych – temat, który w Hollywood zdaje się nikogo nie obchodzić. I nie obchodziłby także nas, gdyby nie to, że w tym roku w tej grupie znalazły się aż dwa polskie filmy – Joanna i Nasza klątwa, dając nadzieję na wygraną, ale przede wszystkim będąc dowodem na to, że polskie kino jest na świecie zauważane i doceniane.
A nie powinno nas to zupełnie dziwić, bo jest z nim coraz lepiej. Nie trzeba już przekopywać się przez cały repertuar, by wynaleźć jakąś słabo promowaną perełkę. Dobre polskie filmy są łatwo dostępne, a ich promocja nierzadko nie ustępuje zagranicznym hitom, czego najświeższym przykładem jest choćby sukces Bogów czy Idy. Joanna i Nasza klątwa nie miałyby pewnie tego szczęścia, bo to o wiele skromniejsze formaty, w dodatku w gatunku, który nie kojarzy się z dobrym marketingiem i milionami widzów, ale tegoroczna nominacja do Oscara, udostępnienie dokumentu Tomasza Śliwińskiego przez NY Times i dzisiejsza premiera kinowa filmu Anety Kopacz sprawiły, że o krótkich dokumentach jest głośno. I dobrze, bo to naprawdę przepiękne rzeczy.
Szczególnie Joanna. Film, który – wydawałoby się – jest przede wszystkim nośnikiem wyjątkowej historii okazuje się nie tylko nim, ale także przepięknie zrealizowanym dokumentem. W każdym kadrze widać ogromną wrażliwość realizatorską, ujęcia są pełne dyskrecji, pokory, ciepła i czułości, świadomości artystycznej. Aneta Kopacz wiedziała dokładnie, co chce przekazać i czego na pewno pokazać nie chce. A nie chciała prezentować studium choroby, znanego schematu walki z samym sobą o akceptację wyroku, borykania się ze śmiertelną diagnozą i konsekwencji tej bitwy, które obejmują rodzinę, dom, całe życie prywatne bohaterki. Chciała natomiast pokazać, jak odchodzi człowiek, który ma pełną świadomość tragedii, jaka dotknęła jego i jego rodzinę, który nie udaje kogoś silniejszego niż jest, który cierpi, że odchodzi i zostawia najbliższych, ale jest w stanie stanąć ponad to i dać z siebie jeszcze więcej, by pożegnać się godnie, mądrze, troskliwie.
Codzienność, której dotyka Kopacz, tak trudna przecież do uchwycenia, w kadrach Łukasza Żala (nominowanego do Oscara za zdjęcia do Idy) urasta do rangi pełnego głębi, pięknego życia, bez zbędnego patosu i tracenia tego, co najprostsze: powiewu wiatru, szumu łąki, uśmiechu syna. Jest w Joannie wspaniała harmonia między prostotą i czymś metafizycznym, bliskością i horyzontem, za który próbujemy zajrzeć, dramatem choroby, traconego życia, odchodzeniem i humorem, generowanym w nieoczekiwanie potężnych dawkach przez syna bohaterki, Janka (na którego punkcie podczas tej zaledwie 40-minutowej wizyty w życiu Joanny można wprost oszaleć). Wszystko to przekazane tak dyskretnie, że jeśli tego nie zobaczycie, nie zrozumiecie. Że można tak, o śmierci, po cichu, obrazem. Mam ciarki na samą myśl o tym dokumencie, kibicuję Joannie gorąco w oscarową noc, a Was wysyłam do kina (film od dziś w prawdziwej dystrybucji) – naprawdę warto.
Nasza klątwa, obejrzana – jak w moim przypadku – tuż po Joannie może być już mniej wygodna w odbiorze. Oba te filmy zresztą reprezentują dwa, zupełnie odmienne style dokumentowania świata i zawartych w nim historii. Podczas gdy Joanna to wycinek rzeczywistości, do której wkracza kamera (wraz z operatorem i ekipą techniczną) i profesjonalnie ten świat dokumentuje, Nasza klątwa to właściwie amatorska realizacja, niepróbująca nawet udawać, że jest czymś więcej. Tomasz Śliwiński – zawodowo reżyserujący filmy – tym razem pozostawił kamerę samą sobie, zapraszając ją do swojego świata, domu, rodziny i związanej z nią tragedii, ustawiając się przed obiektywem i tam próbując zmierzyć się z bólem, którego doświadcza. Oglądając już w pierwszej scenie filmu siedzących na kanapie bohaterów, którzy – mimo iż nie spoglądają w kamerę – rozmawiają o tym, co przyniosło im życie i jak ono będzie w przyszłości wyglądało, trudno oprzeć się wrażeniu sztuczności, pewnej kreacji. W kontekście historii Śliwińskich mówić jest o tym wyjątkowo trudno, jednak przebicie się przez tę konwencję po prostu trochę trwa. Co przy 27-minutowym dokumencie, niestety, nie wpływa dobrze na całkowity odbiór filmu.
Zastanawia zatem fakt, co skłoniło amerykańskich jurorów do nominowania filmu w oscarowej kategorii, a takiego NY Timesa zaintrygowało w nim, by prezentować go na swojej stronie jako jeden z najciekawszych dokumentów świata. I jednak myśli kierują się tym razem wprost do historii bohaterów Naszej klątwy – historii trudnej, bolesnej, bardzo smutnej i z punktu widzenia zwykłego śmiertelnika dość też ciekawej, zarówno od strony medycznej, jak i „życiowej”. Choroba, na którą cierpi synek Śliwińskich, jest niezwykle przygnębiająca – nic dziwnego, że bohaterowie rozmawiają ze sobą w tak depresyjny sposób, a ich brak nadziei na lepsze jutro zdaje się w pełni uzasadniony. Fakt, że film kręcony był na etapie „przepracowywania” tych trudnych emocji, jeszcze mocniej akcentuje ten wydźwięk. Tym, co chyba najmocniej zdumiewa w filmie Śliwińskiego jest jego niezwykła i istotnie warta docenienia odwaga w mówieniu o tak bolesnych doświadczeniach. Dystans, który był potrzebny do zrealizowania takiego filmu, walka, jaką musiał podjąć ze sobą, by po najgorszym okresie w życiu, gdy wraz z żoną próbował uporać się z nową sytuacją, nauczyć się z nią żyć, wrócić do niego na etapie postprodukcji, montażu filmu i przeżyć niejako jeszcze raz, wreszcie przepoczwarzenie się z ojca, męża w reżysera, który chce przekazać światu pewną historię – wszystko to jest niesamowite i, niestety, przez polskich widzów chyba nie do końca zrozumiane. Oceny Naszej klątwy są jednoznaczne – historia: tak, realizacja: nie. Zgadzacie się z tym? Ja mam wątpliwości.
Oba filmy warto jednak zobaczyć, tym bardziej, że to tylko krótkie metraże – nie zabierając dużo czasu, gwarantują emocje i jakość, jakiej często brakuje pełnometrażowym filmom, nie tylko polskim. W niedzielę kibicujmy im gorąco, są warte tej złotej nagrody.