Rate this post

Podobno Meryl Streep wysłała do Emmy Thompson długi e-mail, w którym opisuje,  jak negatywnie jest zaskoczona decyzją Akademii – przyznaniem nominacji do Oscara jej i pominięciem koleżanki. Miły gest czy kurtuazja? Pewnie gdzieś pośrodku, bo jakkolwiek skromności Streep nie brakuje, swój talent znać musi bezbłędnie. I wie, że rządzi nie tylko w hrabstwie Osage, ale i w całym Hollywood. Jej nowy film to coś więcej niż aktorstwo. To sztuka.

 

Ostatnie zdanie nie jest pomyłką. Tak jak Sierpień w hrabstwie Osage nie jest filmem Johna Wellsa ani kogokolwiek innego. Meryl Streep zawłaszczyła sobie cały scenariusz, całą mikroprzestrzeń dramatu i wygląda na to, że bardzo jej to było w graj. Trudno się też dziwić. Postać, która jej przypadła – autorytatywna i szalona matka rodu – to wymarzona rola dla aktora pokroju Streep – rzemieślnika, dysponującego całym warsztatem narzędzi,  których nigdy nie przeżre rdza, bo są regularnie polerowane i udoskonalane. Od jej Violet nie sposób oderwać wzroku – świetnie napisana postać doskonale dopełniona osobowością i środkami wyrazu aktorki. I jakkolwiek pojawiają się głosy, że Meryl tu przeszarżowała, to jeśli tak ma to wyglądać, to ja poproszę, by częściej tak szarżowano. To zaszczyt oglądać taką grę.

 

Filmy na podstawie scenariuszy sztuk teatralnych dają zawsze nadzieję na wartką, wciągającą akcję. W teatrze nie ma bowiem ani czasu, ani warunków na przestoje – nikt tu nie nakreśli ładnych widoczków, do których załączy się ładną melodię i zapcha dziurę w scenariuszu. I choć Tracy Letts, autor obu scenariuszy do Sierpnia… ugiął się w tym temacie i pozwolił Goldmanowi (zdjęcia) wykorzystać krajobraz parnej Oklahomy, akcja nic na tym nie straciła. Dwugodzinny, tragikomiczny i – co ważne – dialogowy film połyka się w całości nie wiadomo właściwie kiedy. Mimo że nikt tu nie odkrywa Ameryki, a szyte grubymi nićmi schematy, którymi posługuje się Letts, są stare jak świat. My chyba po prostu lubimy takie patologie. Szczególnie, gdy nie mamy z nimi nic wspólnego.

 

Fajnie bardzo oglądać znów Julię Roberts w tak dobrej formie. To niesamowicie ekspresyjna aktorka, niesłusznie szufladkowana do ról w filmach z pogranicza romansu i komedii. Jest idealnym materiałem dla postaci z potężnym bagażem, twardo stąpających po ziemi, dla których ironia, sarkazm, może nawet cynizm to chleb powszedni. W Sierpniu… Julia sprawia wrażenie, jakby chciała za jednym zamachem zaprezentować wszystko, co gromadziła w sobie przez lata, nie mając do dyspozycji roli, w której mogłaby się wykazać. Świetnie jej to wyszło.

 

Cała zresztą obsada tego filmu robi wrażenie. Nad każdą rolą można by się tu osobno pozachwycać, bo interpretacja postaci udała się wszystkim znakomicie. Gdyby przyznawali Oscara za najlepszą obsadę, Sierpień w hrabstwie Osage zgarnąłby tą statuetkę walkowerem.

 

Bardzo dobry film.

 

Czy polecam? Pewnie, że tak.