Rate this post

Oto film, który narobił w oscarowej kategorii film nieanglojęzyczny sporo zamieszania. Mimo iż… nie otrzymał nominacji. Głosy oburzenia pojawiły się nie bez powodu – znakomity skandynawski dramat zebrał już kilkanaście nominacji na festiwalach i w akademiach na całym świecie, a dwie z nich zmieniły się w istotne nagrody (Critics’ Choice i nagrodę specjalną w Cannes). Doceniany przez krytyków i chwalony przez widzów Turysta właśnie trafił na ekrany polskich kin. I dobrze, że trafił, bo Skandynawowie promują na świecie bardzo dobre kino i jak mało kto potrafią minimalizm w treści i formie przekuć w maksimum znaczeń.

 

Gdyby streścić fabułę Turysty, okazałoby się, że opis filmu zajmuje zaledwie trzy, może cztery wersy. Fakt jednak, że fabułę tego dramatu da się opowiedzieć w kilku zdaniach, nie oznacza wcale, że nic się w niej nie dzieje. Paradoksalnie, ograniczenie akcji do minimum uruchamia mnóstwo zdarzeń, sytuacji najpierw tylko trochę kłopotliwych, następnie niepokojących, ostatecznie zaś – dramatycznych. Bo tak naprawdę to wciaale nie historia, a właściwie wycinek historii pewnej rodziny, spędzającej urlop na nartach, jest tu najważniejsza. O wiele istotniejsze są uruchamiane za jej przyczyną dylematy, w pierwszej kolejności dotyczące pary głównych bohaterów, w drugiej – nas samych, którzy najpierw jesteśmy postawieni przed wyborem, po czyjej stanąć stronie, a później pozostawieni z tą niewygodną historią sam na sam.

 

Ulokowanie widza w pozycji obserwatora konfliktu małżeńskiego Tomasa i Ebby tylko z pozoru zapewnia mu komfort oglądu. Mimo że trudno powstrzymać się od ferowania wyroków, początkowo nic nie wskazuje na to, by racja uległa rozczłonkowaniu. A to się dzieje – sposób, w jaki Ruben Östlund zapętla sytuację emocjonalną między małżonkami, odwraca dotychczasową perspektywę każe otworzyć oczy ze zdumienia. I zadać sobie pytanie – jedno, drugie, dziesiąte. Jak ty zachowałbyś się w takiej sytuacji? Czy żal Ebby jest uzasadniony? Czy Tomas jest szczery, czy w jego postawie więcej jest gry? Wbrew pozorom, to tylko wierzchołek góry lodowej wątpliwości, które pojawiają się w toku tej niewielkiej akcji.

 

Östlund z tej niepozornej, przez wielu widzów zbagatelizowanej sceny w restauracji wyciąga obraz istniejących dziś i całkiem dobrze wśród nas funkcjonujących schematów, związanych z rolą kobiety i matki oraz mężczyzny i – uwaga – tylko mężczyzny. Zarówno kobiecość, jak i męskość są tu wyjściowo potraktowane stereotypowo, bo tak w tych konkretnych zachowaniach są postrzegane, ale zza tych prostych szablonów wyłaniają się całe grupy odwiecznych instynktów, które leżą u podłoża naszych decyzji i uczuć. Tu – decyzji Tomasa i uczuć Ebby, której reakcja na zachowanie męża przez wielu odbiorców jest bardzo niesłusznie bagatelizowana, wyśmiewana i niesprawiedliwie lekceważona. Obie zresztą role, owo słynne dziś i rozmieniane na drobne gender towarzyszy całej tej historii, jakby wpisane w jej nawias. Szczególnie interesująco rozpisana jest kategoria męskości – to Tomas ma szereg okazji, by się wykazać, zaznaczyć swoją męskość, to jest też celem mnogich zakończeń opowieści.

 

Obserwując dyskusję, jaka wywiązała się wśród „zwykłych” widzów po seansie Turysty, trudno nie pokiwać ze zdumieniem i dezaprobatą głową – tak powierzchowne, płaskie potraktowanie tematyki historii jest też jakąś odpowiedzią na to, co Östlund chciał swoim filmem przekazać. Prawdziwe zrozumienie intencji bohaterów wypływa tu bowiem trochę z własnej płciowości. Ja – jako kobieta i, dodatkowo, mężatka – doskonale wiem, w czym Ebba zobaczyła problem i o co zadrżała. Matki zrozumieją pewnie ten problem jeszcze lepiej. Co pojmie mężczyzna? Czy zachowanie Tomasa mogłoby być usprawiedliwione? Chętnie bym podyskutowała, bo temat arcyciekawy i bardzo inspirujący.

 

Mówię tu dużo o treści, bo to ona w Turyście jest najważniejsza, ale warto też zaznaczyć, że reżyser filmu – mimo surowego podejścia do formy historii – umiejętnie też zbudował tło wydarzeń. Zamglone, niewyraźne, jakby niepewne zdjęcia, podsycane niezwykłą lokalizacją wydarzeń akcentują emocje bohaterów. Bohaterów bardzo ciekawie zagranych – trochę teatralnie, ale mimo to bardzo przekonująco. Łącznie z drugim planem, tym starszym i tym młodszym.

 

Czy polecam? Tak, nawet bardzo. Nie zraźcie się, bo to dość „nieruchomy” film. Pozornie nic się tu nie dzieje, ale gdy trochę się nad tym wszystkim, co zasżło między bohaterami, pomyśli, człowiek może dojść do zaskakujących wniosków. I zapewnień, z których aż do momentu próby nic nie wynika.