Rate this post

Działo się to wczesną wiosną. Wracałam z Lublina do Krakowa. Nocny autobus, trasa przez pół Polski, sto lat w podróży – bez notebooka nie dało się tego przetrwać o zdrowych zmysłach. Film włączyłam przypadkiem, zupełnie nie wiedząc, co to i z kim to, ufając siostrze, która wcisnęła mi kiedyś ten tytuł z jednym zdaniem: „Obejrzyj, po prostu obejrzyj”. Obejrzałam. Z zapartym tchem, mimo że akcji tam tyle, co kot napłakał, a cała historia obejmuje zaledwie cztery osoby. A zakończenie rozłożyło mnie na łopatki.

Zacznę od końca, bo to właśnie finał historii, zakończenie filmu, końcowy kadr, ostatnia sekunda, a właściwie jej ułamek, sprawił, że Zeszłej nocy to jedno z moich największych odkryć tego roku. Urwana w pół słowa lub gestu sytuacja komunikacyjna, która zamyka film to kwintesencja kinowego napięcia – rzecz, która na ekranie doprowadza mnie do najwyższej ekstazy. Analogiczny zabieg zastosowano w dramacie Siostra twojej siostry i choć film również był bardzo udany, to właśnie Zeszłej nocy zapadło mi w pamięć bardziej. Dlaczego?
Z powodu intymności. Szalenie kameralny to film. Nie tylko dlatego, że układa się w zmysłowy czworokąt, a erotyczne (czyt. erotyczne, nie seksualne) napięcie aż kipi z każdej wymiany spojrzeń. Ta historia małżeństwa, które podczas jednej, spędzanej osobno nocy, staje na rozdrożu, to uniwersalna opowieść o decyzjach, których nie da się ominąć, wyborach, przed którymi w końcu staniemy, jakkolwiek próbowalibyśmy ich uniknąć. To też historia o ludziach, ludziach z krwi i kości, którzy walczą ze swoimi słabościami i przegrywają, bo życie nie zawsze układa się tak jakbyśmy chcieli.

 

Ten film jest dowodem na to, że dobra fabuła, świetne wyczucie tempa akcji i ogromna wrażliwość w tonowaniu napięcia po stronie twórców, dodają też skrzydeł obsadzie i mogą wznieść aktorów na wyżyny ich możliwości. Teatralna na co dzień Keira Knightley zaliczyła najsubtelniejszą rolę w swojej karierze, hermetyczny i tajemniczy Sam Worthington pokazał, że męskość to nie tylko siła i oparcie, a Guillaume Canet – wpisany w zmysłową relację z przyjaciółką – uwodzi każdym spojrzeniem. Nie ma nawet znaczenia, że Eva Mendez gra tu właściwie samą siebie. Ta historia tak intryguje, tak wciąga i wprowadza w tak wyjątkowo sentymentalny nastrój, że nie sposób jej się oprzeć.

 

Czy polecam? Bardzo.