Pamiętam bardzo dobrze mój pierwszy egzamin. Byłam wtedy dzieckiem. Tego dnia nie zapomnę do końca życia, być może dlatego, że sytuacji tej nie towarzyszyły pozytywne emocje. Egzamin sprawdzał kwalifikacje kandydatów chcących zdobyć kartę rowerową.
Porównując tę sytuację z dzieciństwa z egzaminem na prawo jazdy, śmiało mogę powiedzieć, że w tym drugim przypadku nie stresowałam się tak bardzo, jak w sytuacji zdawania egzaminu na kartę rowerową. Pamiętam tłum ludzi i rowery, które były ustawione przy ścianie na placu przed budynkiem. Nie były to rowery typu BMX, ale takie zwykłe- składane.
Najpierw, wszystkich zdających, czekała część ustna. Wchodziliśmy po kilka osób, a na przeciwko nas usiadł pan egzaminator z bardzo srogim wyrazem twarzy. To właśnie fizjonomia tego egzaminatora tak źle wpłynęła na mój stan ducha.
Wszyscy zdający dostali mini książeczkę z przedstawionymi różnymi sytuacjami mającymi miejsce na drodze i mieliśmy za zadanie powiedzieć, który pojazd będzie miał pierwszeństwo. Okropny stres. Po części teoretycznej nie było już tak źle. Osoby, które zdały musiały udać się na plan manewrowy i przejechać według rozstawionych znaków. Myślałam wtedy, że to nie takie trudne. Umiałam przecież jeździć na rowerze, miałam własny rower BMX, więc musiało być dobrze. I rzeczywiście było.
Pomimo tego, że zdałam egzamin na kartę rowerową, bardzo źle wspominam tamten dzień. Minęło już tyle czasu, a cały czas wspomnienie to wspominam nieprzyjemnie.
Czy w takim razie to dobrze, aby dzieci były wystawiane na tak wysoki poziom stresu? Czasem takie sytuacje działają mobilizująco, ale trzeba pamiętać, że co za dużo to niezdrowo.