Rate this post

Mija drugi dzień od zakończenia 7. edycji krakowskiego Festiwalu Muzyki Filmowej, a ja wciąż widzę przed oczami pochylonego nad fortepianem Hansa Zimmera, z namaszczeniem wygrywającego ostatnie nuty suity do Incepcji, a w moich uszach brzmi Licence To Kill wykonane pięknym jazzowym głosem Agi Zaryan z szelmowskim hiszpańskim chórkiem w postaci dwóch pięknych diw – Esther Ovejero i Loreny Garcii. Nie ma nic dziwnego w tym, że tak trudno otrząsnąć się z tych cudownych wrażeń. Tegoroczna odsłona FMF przerosła najodważniejsze wyobrażenia i największe oczekiwania, serwując menu tak apetyczne, że zaspokajając filmowo-muzyczny głód paradoksalnie tylko go powiększyła.

 

Pierwszy dzień większości festiwali bywa lekceważony – przez organizatorów, dopiero rozpędzających się w walce o uwagę widza i szykujących się do wystawienia swoich najlepszych kart, i przez publiczność – jeszcze nie do końca zorientowaną w programie, rozeznającą się w wydarzeniach towarzyszących, zainteresowaną przede wszystkim emocjonującym i wyczekanym finałem. FMF kolejny rok konsekwentnie burzy ten schemat. Tylko w ubiegłym roku festiwal zainaugurował przepiękny koncert w całości poświęcony twórczości Alberto Iglesiasa, wykonany przez AUKSO Orchestra pod batutą Marka Mosia. W tym roku organizatorzy poszli jeszcze dalej – zaprosili do współpracy przy projekcie Skandynawów, którzy mają na swoim koncie całkiem jeszcze świeżą produkcję na światowym poziomie. I właśnie z nią do Krakowa przyjechali.
Kon-Tiki: Dalekomorska wyprawa – film, który miałam już przyjemność oglądać (polecałam Wam go tu przy okazji krótkiego wpisu nt. kina skandynawskiego) widziany na dużym ekranie z wykonującą doń muzykę na żywo nieocenioną orkiestrą Sinfonietta Cracovia okazał się zupełnie nowym doświadczeniem. Na nowo wciągała nie tylko niezwykła historia Thora Hayerdahla, ale przede wszystkim kojąca muzyka Johana Söderqvista, której temat główny wybrzmiał z taką mocą, że zwycięstwo bohatera po latach nabrało jeszcze większego znaczenia. Fantastyczna orkiestra z niezwykle utalentowanym dyrygentem – Christianem Schumannem – na czele. W niezastąpionej, okrutnie jak co roku zimnej hali ocynowni Arcelor Mittal Poland, której akustyka – jak się nazajutrz okazało – przewyższa najnowszą krakowską Arenę, Kon-Tiki okazało się istotnie dalekomorską dalekomuzyczną wyprawą.

 

Po tak niesamowitym widowisku na otwarcie apetyt na piątkowy koncert 007. The best of James Bond wzrósł – nomen omen – siedmiokrotnie. To nieprawdopodobne, ale został zaspokojony w 200%. Mogłabym długo opowiadać, jakim odkryciem były dla mnie dwie hiszpańskie wokalistki – Esther Ovejero i Lorena Garcia, jak cudownie mieć u siebie taki głos jak Aga Zaryan, jak utalentowani są ci, których poznałam już wcześniej w dwójkowym The Voice of Poland (Damian Ukeje i Natalia Nykiel), jak dobrze usłyszeć cover Skyfall,  który nie dostał zniszczony (Monika Borzym, respect), wreszcie jak miło posłuchać na żywo Justyny Steczkowskiej, mimo iż jej interpretacja Bondowskiego hitu była najmniej udana. Oficjalnych materiałów wideo z koncertów niestety brak, ale próbki jednego, Goldfinger w wykonaniu Esther Ovejero, możecie posłuchać tutaj, na kanale YT wokalistki (jest to fragment koncetu w ramach Fimucité – festiwalu muzyki filmowej na Teneryfie).

 

Największe wrażenie po raz kolejny zrobił na mnie jednak dyrygujący Orkiestrą Filharmonii Krakowskiej maestro Diego Navarro – hiszpański kompozytor i dyrygent, którego znamy już z poprzednich edycji festiwalu. To, co wyprawia na scenie, jest niesamowite. On cały jest muzyką i zaraża tą miłością wszystkich w promieniu kilku kilometrów. Charyzmatyczny, pełen ekspresji, rozradowany tą twórczą atmosferą, sprawiający, że nie sposób oderwać odeń wzroku i nie chłonąć tego piękna, które przekazuje. Uwielbiam.

 

Zaplanowany tym razem na sobotę pokaz filmu z muzyką na żywo zelektryzował fanów festiwalu na długo przed rozpoczęciem 7. edycji FMF. Gdy rok temu we wpisie podsumowującym szóstą odsłonę festiwalu marzyłam, by zaproszono Hansa Zimmera, naprawdę nie sądziłam, że to się stanie, a jeśli nawet – że tak szybko. Pierwsze informacje zdradzające tytuł wyświetlanego filmu i nazwisko pierwszego gościa specjalnego, wykonującej partie solowe w ścieżce dźwiękowej Lisy Gerard, były fantastyczne. To naprawdę było już dużo – sama myśl o tym, że obejrzę taki widowiskowy film z tak piękną muzyką, sprawiała, że przebierałam nogami w oczekiwaniu na koniec września. Gdy ogłoszono, że na koncercie będzie sam kompozytor, prawie umarłam ze szczęścia:)

 

Brakuje słów, by opisać to wspaniałe widowisko. Gladiator po raz kolejny zwyciężył, a ogromna praca Sinfonietta Cracovia pod batutą Szwajcara, Ludwika Wickiego, chóru Pro Musica Mundi i zastępującej niedysponowaną z powodów zdrowotnych Gerard Kaitlyn Lusk sprawiła, że pachnąca jeszcze świeżością Kraków Arena doświadczyła chyba wszystkich możliwych filmowych i muzycznych emocji. Krew, pot i łzy, wladza i niewola, tragedia i nadzieja – wszystko to wybrzmiewało z instrumentów i głosów muzyków z wielką mocą. Było wzruszająco.

 

Ale to niedzielny koncert miał być ukoronowaniem cyklu FMF-owych wydarzeń. Zorganizowane z okazji 100-lecia ASCAP (amerykańska organizacja zrzeszająca kompozytorów i muzyków) widowisko to muzyczny rzut oka na znane i lubiane tematy ścieżek dźwiękowych do takich filmów jak Śniadanie u Tifanny’egoZabić drozdaSpartacusFrankensteinGodzinyHarry Potter i Czara OgniaThor Anna Karenina. Urozmaicane pysznymi występami tak wielkich muzyków jak Leszek Możdżer i Sara Andon, dostarczały mnóstwa wrażeń, a towarzyszące im efekty wizualne – jedna z największych przewag tegorocznej edycji – wprowadzały w zapomnienie, że jesteśmy wciąż w przemysłowej hali na terenie dawnej huty, nie zaś, jak mogłoby się wydawać, w centrum wygrywanych przez orkiestrę filmowych wydarzeń.

 

Wykonane przez debiutującą na festiwalu Orkiestrę Akademii Beethovenowskiej pod wodzą Diego Navarro utwory były piękne, ale dopiero dwie finałowe suity miały wstrząsnąć halą ocynowni, w której rokrocznie odbywają się festiwalowe koncerty. Pierwsza była ogromną niespodzianką – kilkunastominutowa suita Elliota Goldenthala z Batmanów Schumachera niemalże rozniosła scenę i widownię. To nie był zwykły koncert, to było prawdziwe BATSHOW – z tak oczywistą, a jednak robiącą wrażenie grą świateł (wędrujące po hali reflektory wyświetlały znak rozpoznawczy Człowieka-Nietoperza), wizualizacjami i przede wszystkim genialną muzyką filmową. Moja siostra, która towarzyszyła mi podczas niedzielnego koncertu, po pierwszych dźwiękach powiedziała: „To jest prawdziwa muzyka filmowa!” – i to się czuło. Blady ze wzruszenia i zaskoczenia gorącym przyjęciem Goldenthal wraz z Navarro otrzymali od publiczności owacje na stojąco. Kto wie, czy gdyby Incepcja Hansa nie było tak okrutnie dobra, nie byłoby to najlepsze festiwalowe wykonanie.

 

Wreszcie, po długim oczekiwaniu doczekaliśmy się wielkiego finału. Nie potrafię i chyba nie chcę nawet próbować opisać, co czułam na widok zasiadającego do fortepianu Hansa, jego skupienia podczas wykonywania (z zamkniętymi oczami) suity do Incepcji. To było tak epickie, tak mocarne, a jednocześnie tak magiczne i subtelne, że niemożliwe do ujęcia w płaskie słowa.

Orkiestra była w swoim żywiole, Diego czuł te brzmienia całym sobą, w centrum sceny na gitarze elektrycznej wygrywał te wyjątkowe dźwięki Aleksander Milwiw-Baron (bardzo lubię), a delikatnymi partiami solowymi suitę ozdabiała Czarina Russell. „Nie, TO jest muzyka filmowa” – wyszeptałam, nachylając się do ucha siostry.

 

Festiwal osiągnał tym roku wyżyny. Program, zaproszeni goście, wydarzenia i koncerty towarzyszące, organizacja – wszystko było fantastyczne. Nie mam pojęcia, co organizatorzy mogą wymyślić, by zaskoczyć nas jeszcze bardziej. Postawili sobie poprzeczkę tak wysoko, że będzie ciężko, ale jestem pewna, że tegoroczna edycja to dopiero początek wspaniałej podróży po wciąż jeszcze pełnej niespodzianek krainy muzyki filmowej.

 

To nie jest wpis sponsorowany ani efekt współpracy z kimkolwiek, kto maczał palce w organizacji FMF. Ja naprawdę kocham ten festiwal i mogłabym go chwalić godzinami. Mam nadzieję, że w przyszłym roku nie każecie na siebie czekać i zawczasu zarezerwujecie swój czas, by końcem września przybyć do Krakowa i dać się porwać cudownej muzyce filmowej razem ze mną:) Bo warto. Naprawdę warto. Jeszcze jak warto.