To, co w festiwalowych filmach niezależnych lubię najbardziej, to moment, gdy z absolutnie znikomą wiedzą o tym, co obejrzę, zasiadam przed ekranem. Znając wyłącznie tytuł i lakoniczny opis, przygotowany przez organizatorów festiwalu, nie mam pojęcia, czego się spodziewać, o czym tak naprawdę będzie ten film, jaki będzie jego klimat, w jaką atmosferę mnie wprowadzi, jakie odczucia wywoła, czy poruszy, zostanie we mnie, oddziała. Bywa różnie, ale to, czego czasem doświadczam, przechodzi najśmielsze wyobrażenia. Bridgend było właśnie takim doświadczeniem.
Jeśli któryś z tegorocznych filmów biorących udział w Konkursie Głównym „Wytyczanie Drogi” PKO OFF Camera faktycznie miał wytyczać kinu niezależnego drogę, to zrobił to zdecydowanie Bridgend. Film zainspirowany mrożącymi krew w żyłach prawdziwymi wydarzeniami, rozgrywającymi się od kilku lat w tytułowym, walijskim miasteczku (seria samobójstw tamtejszych nastolatków), poraża bowiem nie tylko treścią, ale i – a może przede wszystkim – formą. Niesamowite są tu zdjęcia – wymyślne, ekscentryczne, a jednocześnie naturalne, nienachalne. Mają niewyobrażalną siłę rażenia: hipnotyzują do tego stopnia, że trudno oderwać oczy od ekranu mimo, że po całym ciele wędrują ciarki. Niesamowita jest też muzyka, jej wykorzystanie do zaakcentowania wymowy poszczególnych scen, doskonale dobrana, ze świadomie sterowaną tonacją, głośnością (są sceny, które wręcz krzyczą tymi dźwiękami, co wzmaga nastrój grozy i dramatyzmu historii). Wszystko to, wraz z prostym wykorzystaniem naturalnej scenografii i banalnych rekwizytów tworzy tak gęsty i duszny klimat, że pierwszą myślą po otrząśnięciu się z letargu po napisach końcowych jest usilne pragnienie wyjścia na świeże powietrze. I mówienie, długie, pełne emocji, przejęcia, mówienie o tym, co się właśnie zobaczyło.
Brzmi to wszystko trochę tak, jakby Bridgend było co najmniej mocnym thrillerem, nawet – horrorem. Nie jest. To pełnokrwisty dramat, którego ciężar tematyczny jest tak duży, że trudno go unieść. Świadomość, że to wszystko wydarzyło się naprawdę – że nadal się dzieje – jest tak dojmująco smutna, że odbiera mowę. A potem rodzi mnóstwo pytań, pytań, na które odpowiedź leży wprawdzie blisko, ale niekoniecznie jest poprawna i jedyna właściwa.
Nie do końca chyba jeszcze umiem zmierzyć się z wrażeniami, jakie pozostawił we mnie film. Bardzo życzę mu, by trafił do dystrybucji kinowej i miał szansę zrobić wrażenie także na Was. Pamiętajcie o nim. To kino, które po prostu poraża.
Czy polecam? Bardzo.