Co nas kręci, co nas podnieca (and. Whatever Works) to film w reżyserii Woody’ego Allena. Opowiada o starszym, neurotycznym mężczyźnie, który z pewnymi oporami, zakochuje się w dużo, dużo młodszej dziewczynie.
Borys, bo tak ma na imię główny bohater produkcji z 2009 roku, żyje w Nowym Jorku, ukochanym mieści Allena. Z natury jest pesymistą. Wszystko, co go otacza widzi czarnych barwach. Można rzec, że rozwija w sobie szkołę rozpaczy, co jakiś czas próbując popełnić samobójstwo. Jest nieszczęśliwy z różnych podwodów. Po pierwsze zostawiła go żona, a po drugie – taka jego natura. Pewnego dnia na ulicy spotka młodą, szczuplutką i głupiutką blondynkę, która uciekła z domu, chcąc na własną rękę. Zagadany przez nią, zaprasza ją do domu i pozwala jej zostać u siebie kilka nocy. Melody, bo tak brzmi imię dziewczyny, nie zraża się burkliwym staruszkiem. Nie przeszkadza jej to, że ten na każdym kroku wytyka jej niewiedzę. Kobiety o feministycznych zapędach mogą nawet z oburzeniem stwierdzić, że Melody jest wręcz poniżana przez gburliwego Borysa. Okazuje się być to wstępem do przyszłego małżeństwa. Mężczyzna po prostu testował kobietę, czy ta nie zrazi się jego ciężkim charakterem. Kiedy pewnego dnia Melody i Borys zostają odwiedzeni przez matkę dziewczyny, wszystko zaczyna się sypać. Teściowa mężczyzny stara się pokazać córce, że ta popełniła ogromny błąd i marnuje swe życie przy boku starca. Pcha w jej ramiona przystojnego, młodego chłopaka.
Scenariusz filmu został napisany przez Allena w latach 70. XX wieku. Od tego czasu minęło zatem 40 lat! Dlatego właśnie widzowi może się on wydawać mało współczesny i nawet lekko staromodny. Borys w pierwszych scenach filmu zwraca się bezpośrednio do widzów. Skarży się na swoje życie, a nawet obraża wszystkich dookoła. Jego neurotyczne monologi nieco zniechęcają widza, który zaczyna się bać, że cały film będzie utrzymany właśnie w tym klimacie.
Chociaż wielu ludzi zachwyca się tym filmem, to dla mnie jest on nieaktualny i nieco nużący. I chociaż na ogół zachwycam się każdą produkcją Woody’ego to ta dosyć mocno mnie rozczarowała. Być może dlatego, że Allen po prostu odkurzył stary scenariusz i wprowadził go w wiek XXI, niczego nie zmieniając. W głównej postaci widzimy wcielenie samego Allena. Aktor, grający tę postać, zdaje się odzwierciedlać nawet sposób mówienia, poruszania, a nawet gry aktorskiej reżysera. Mamy wrażenie, że sam Allen bardzo chciał zagrać tę rolę, na co jednak się nie zdecydował. Chociaż Larry David był bardzo przekonujący w roli Borysa, aż prosiło się, by to Allen zagrał tę rolę. Z pewnością w rewelacyjny sposób wcieliłby się w pesymistę-neurotyka, jednocześnie podnosząc wszystkie walory filmu.