Rate this post

Iluzja zarobiła ponad 350 mln dolarów przy aż 5-krotnie niższym budżecie. Nic dziwnego, że twórcy postanowili kuć żelazo póki gorąco i żwawo zabrali się za pisanie scenariusza sequela tego czysto rozrywkowego filmu o grupie magików pracujących dla tajemniczego Oka. Do znanych z pierwszej części sztuczek dorzucono nowe role, w przypadku jednej z nich dokonano nieoczywistego wyboru castingowego i na wszelki wypadek przeniesiono jeszcze część akcji do Chin. To sprytne zagranie, bo zdaje się, że tylko wejście na rynek chiński zapewni Iluzji 2 oczekiwane zyski. Dziurawy scenariusz oraz odgrzewane gagi i triki takiej mocy i magii [sic] już, niestety, nie mają.

Ale najpierw, tradycyjnie, o tym, co było dobre. A trochę tego dobra było, bo – jak na prawdziwą letnią rozrywkę (film nie bez powodu ma swoją premierę w środku roku – to idealny moment, by w umysłach coraz bardziej wymagających widzów znaleźć lukę i sprzedać kawałek nielogicznej, ale bardzo efektownej historii) przystało – Iluzję ogląda się z ciekawością i przyjemnością. Sekwencje poświęcone trikom Czterech Jeźdźców – znów świetnie zmontowane – pochłaniają całą uwagę, hipnotyzują i pozwalają poczuć się jak ich realny świadek, jeden z nabitych w butelkę widzów, którzy patrzą uważnie, a jednak… nie widzą. Część tych magicznych sztuczek to odgrzewane starocie, które jednak mimo tej przewidywalności cieszą i zajmują; część razi sztucznością i tanim patosem, ale ponieważ są to sceny wartkie, dynamiczne, na dłuższą metę nie pozostawiają niesmaku.

Dużą zaletą filmu jest też obsada, choć tym razem – już tylko jej część. Iluzja 2 to właściwie teatr trzech aktorów. Na przykład fantastycznie obsadzonego w roli „tego złego” Daniela Radcliffe’a, który kolejny raz udowadnia, że nie jest aktorem jednej roli i łatkę Harry’ego Pottera może z siebie zdjąć, kiedy tylko zechce. Oczywiście, można narzekać, że seksowny zarost nie zrobił jeszcze z żadnego małego czarodzieja aktora wielkiego kalibru, ale – serio – każda próba jest dobra, kiedy działa. Tym bardziej, że Radcliffe jest w tym, co robi i co gra naprawdę dobry i nawet gdy ewidentnie szarżuje, trudno go nie polubić. Doskonałą robotę wykonuje znów Woody Harrelson, tym razem w podwójnej roli. Gra przepysznie i podziwianie jego talentu to wielka frajda. Miłe odczucia wzbudza też debiutująca w ekipie Iluzji Lizzy Caplan. Jej Lula jest postacią wdzięczną i wzbudzającą sympatię, kwestie, które dla niej napisano, nie trącą myszką, wnoszą do fabuły sporo świeżości, a przy tym postać ta, obok Meritta (Harrelson) jest w tym całym, drętwym jednak nieco gronie naprawdę zabawna.

 

Ale. Ale film ma okrutnie dziurawy scenariusz i te dziury są nie tylko nie do załatania, ale i nie do zapomnienia. Przez pierwszą połowę fabuła Iluzji 2 sprawia wrażenie, jakby wisiała nad przepaścią i tylko ostatkami sił trzymała się przy życiu. Wiecie, to ta scena, gdy bohater zaraz spadnie z klifu, jego palce powoli ześlizgują się ze skały i nagle ktoś go mocnym uściskiem wciąga na górę. O ile jednak początkowo ten zabieg się udaje i historia trzyma się jako tako w ryzach, o tyle w drugiej połowie wszystko leci na łeb, na szyję. Nikt już nie przychodzi z odsieczą, wręcz przeciwnie – na skraj przepaści wkracza „ten zły” i z szelmowskim uśmiechem przydeptuje trzymające się skał jak tonący brzytwy palce, a my obserwujemy spektakularny, żenujący spadek w wielki dół. I tak kilka, kilkanaście razy. Najpierw myślę: ok, magia, tu nie wszystko musi się kleić, ale z czasem czuję, że nawet to składane samej sobie wyjaśnienie jest poniżające i w moich oczach pojawiają się dwa wielkie znaki zapytania. Bo wy tak serio, widzowi, taki chłam? Gdy dołożymy do tego wprost fatalny wątek romantyczny, wszędobylski w rozmowach Jeźdźców patos (tego się nie dało słuchać!), serię twistów, które bardziej żenują niż zaskakują i sporą paczkę nieudanych żartów, można śmiało odczuwać lęk o to, czy zapowiadana już dziś trzecia część Iluzji może komukolwiek wyjść na dobre.

Iluzja 2 na poziomie fabuły jest więc bajeczką, którą ratuje wyłącznie strona wizualna. Efekty, wzmacniane dynamicznym montażem, faktycznie robią wrażenie, choć trudno powiedzieć, żeby przerastały wyobrażenia i prezentowały coś więcej niż widzieliśmy w pierwszej części tej historii. Efektowna wydmuszka, która nie daje nic więcej poza czystą rozrywką w niedzielny wieczór? Chyba tak. I chyba właśnie o to chodziło, co przyprawia o poważna wątpliwość, czy z tego powodu należy się cieszyć, czy smucić.

Czy polecam? Tylko dla czystego funu. Jeśli nie podobała Ci się jedynka, raczej odpuść.