Rate this post

Sezon suberbohaterski 2013 otwarty. Będą lekkie spoilery. Kilka miesięcy temu liczyłem na to, że trzeci Żelazny Człowiek będzie rehabilitacją za część drugą i czymś więcej. Przedwczoraj powtórzyłem sobie „dwójkę” i okazało się, że właściwie nie ma za co się rehabilitować, ale o tym na końcu. Nie było również czegoś więcej, ale to akurat żaden problem, bo poziom został utrzymany.

Scenariusz napisał Shane Black czyli człowiek, który powołał do życia Martina Riggsa i Rogera Murtaugh. Zgodzę się w tym miejscu z Quentinem, że „trójka” to w dużej mierze „buddy movie z onelinerami”. Komiksu jednak nie brakuje. Porządnej rozwałki też, ale to akurat część wspólna obu tych gatunków. Film jest bardzo luźno oparty na serii „Extremis” (w którym nie było chociażby Mandarina). Nie czytałem żadnych opinii hardkorowych fanów, ale jestem pewien, że właśnie to, w jaki sposób potraktowano postać arcywroga Iron Mana, jest głównym zarzutem co do filmu. Mi nie przeszkadza to wcale. Zwłaszcza, że dzięki temu Ben Kingsley dał popis i na jakieś 10-15 minut całkowicie ukradł film Robertowi Downeyowi. Co do tego ostatniego, to dał kolejny dowód, że bardzo ciężko byłoby wyobrazić sobie innego aktora w tej roli.

Oprócz onelinerów i rozwałki jest też dalszy rozwój postaci Tony’ego i jego związku z Pepper. Nie jest to oczywiście wątek dramatyczny zasługujący na ochy i achy (w końcu nie jest to kino moralnego niepokoju). Tym razem stoi nieco bliżej elementu sensacyjnego (w poprzednich dwóch filmach akcja była pierwsza, później długo długo nic). Tę część fabuły poprowadzili poprawnie, zgrzytów nie było chyba żadnych. Co do reszty aktorów, to należałoby jeszcze wspomnieć o Guyu Pearcie, który bardzo dobrze wypadł jako typowy zakompleksiony nerd-naukowiec na początku i nieźle jako bad (hehe) guy. Moje lepsza połowa uważa, że było zbyt wiele scen komediowych – ja jak zwykle będę musiał obejrzeć film po raz drugi żeby być pewnym na 100%. Na dzień dzisiejszy humor mi nie przeszkadzał.

Akcji jest dużo, przoduje tutaj oczywiście końcowa konfrontacja, która tylko w kinie będzie wywierała odpowiedni efekt. Zbroje w akcji to nerdgazm w czystej postaci. 3D kompletnie zbędne jak w 95% filmów opierających w sporej mierze swoją kampanię marketingową na zakładaniu okularów o szkłach w dwóch różnych kolorach.

Dwa smaczki, które spowodowały mój szeroki wyszczerz to pojawienie się Yinsena na początku i interakcja Tony’ego ze swoim niespodziewanym małym sprzymierzeńcem, w stosunku do którego był tak samo zgryźliwy i bezczelny jak do reszty ludzi, których napotyka na swojej drodze.

Jednego jednak nie daruję – głosu Starka z offu na samym końcu filmu. Łopatologia w czystej postaci – „teraz oglądacie to na ekranie, a tak czują się bohaterowie”. Nie można było tego jakoś inaczej poprowadzić, skrócić? Albo wypieprzyć głos w diabły i inaczej nakręcić sceny? Efekt spotęgowało jeszcze to, że to właśnie sam koniec – obejrzałem właśnie fajny film, a teraz dostałem obuchem w łeb i to miłe uczucie gdzieś się rozmyło, prawie uciekło.

Na koniec małe podsumowanie wszystkich filmów z serii. Jest to najlepsza i najrówniejsza filmowa trylogia na podstawie komiksu i jedne z najlepszych filmów w tej kategorii w ogóle. Przykro mi, X-Men – wasza pierwsza część nieco się zestarzała, druga nadal się wybija, a trzecia może być, ale to jednak za mało. Byłby remis gdybym, jak wspomniałem na począku, nie zmienił zdania co do „dwójki”. Pamiętam jaki wkurzony wyszedłem z kina złorzecząc, że zepsuli film, popełnili wszystkie grzechy sequeli (więcej, szybciej, śmieszniej, fabuła nieważna). Okazało się, że nie jest tak źle. Jest nawet dobrze, a jedynym minusem jest potraktowanie historii Vanko po łebkach. Spider-Man Raimiego się nie łapie do porównania, bo „trójka” była zwyczajnie za słaba.

Iron Man – 8/10
Iron Man 2 – 7/10
Iron Man 3 – 7,5/10

Stan na dzisiaj, po kolejnych obejrzeniach na pewno oceny będą się wahać o 0,5 w tę lub tamtą. Zawsze tak mam.