Nigdy nie przepadałem za postacią Supermana. Znam malutki wycinek jego historii (komiksy), więc nie powinienem wrzucać go do przegródki postaci zbyt wyidealizowanej, zbyt grzecznej i naiwnej, oderwanej od dość parszywej rzeczywistości, gdzie nadstawianie drugiego policzka i honorowe postępowanie jest uznawane co najwyżej za ekstrawagancję. Pomimo tego długo tak uważałem i nie dopuszczałem myśli, że można z tematu wykrzesać coś lepszego. Kiepski „Superman Returns” obejrzany przeze mnie w ramach dania kolejnej szansy tylko utwierdził mnie w przekonaniu. W marcu jednak wpadł w moje ręce album „Kingdom Come”, który jest jedną z najlepszych historii ze świata DC jaką przeczytałem, a Człowiek ze Stali wreszcie okazał się interesujący.
OK, przechodząc do tematu. Powyższe doświadczenia, nazwiska Snydera i Nolana oraz trailer spowodowały, że dałem Supermanowi kolejną szansę. Z kina wyszedłem z myślą, że właśnie obejrzałem najlepszy film z tą postacią, ale ogólnie szału nie ma. Im dłużej jednak o nim myślałem, tym coraz więcej zyskiwał.
Man of Steel poster
Będzie chaotycznie. Początek na Kryptonie i Russell „Wciąż Jestem Badassem” Crowe, znany również z cytatu „bez problemu obezwładniam pięciu żołnierzy, kopię tyłek Zodowi, latam na smoku, pełen serwis”. Wędrówka Clarka i flashbacki z ojcem, kształtowanie charakteru, powołanie i tak dalej – to chyba najbardziej zyskało od czasu seansu. Niektórzy pewnie wytkną, że to właśnie to, za co tej postaci nie lubię, ale tym razem jest to przedstawione bardzo dobrze. Dużo emocji, ale bez patosu (no, może z minimalną ilością). W ogóle cały koncept Supermana jako uosobienie nadziei oraz rozmowa z księdzem o wierze i zaufaniu – przecież tego wcześniej nie trawiłem, a tymczasem okazuje się, że trafia to do mnie. Jak tak dalej pójdzie, to zacznę się odwracać od mojego ukochanego i nie tak grzecznego Batmana. Świat się kończy. Albo mięknę na starość. Michael Fucking Shannon. W trivia na imdb jest napisane, że do roli Zoda przymierzany był Viggo Mortensen i pomimo całej mojej sympatii do niego, nie wiem czy postawiłbym go przed Shannonem. Antje Traue – dowód na to, że piękne Niemki to nie stworzenia mityczne. Henry Cavill – obejrzyjcie koniecznie do 2:20:
To oficjalne – przy sequelu nie będę się tak wahał z pójściem do kina. Ta trójka i Costner odwalili najlepszą aktorską robotę. Amy Adams jako Lois Lane miała swoje momenty, ale zgodzę się z Quentinem, że brak chemii jest widoczny. Akcja, czyli walka w Smallville i końcowy pojedynek z Zodem – bitwa o Nowy Jork z „Avengersów” może się schować. Każdy cios to jak uderzenie małej bomby atomowej, wieżowce kładą się jak domki z kart, a całe dzielnice zostają zrównane z ziemią w przeciągu sekund. To było imponujące. Pomimo całej demolki prawie wcale nie pokazywane są ofiary starć Supcia i spółki – PG-13, wiadomo. W trakcie oglądania nie podobało mi się to, ale teraz jednak dochodzę do wniosku, że tak jest lepiej – epatowanie przemocą niczemu by nie służyło, zwłaszcza w tym filmie, a ciągłe sceny z bohaterskich akcji ratowniczych sprawiłyby, że pomimo całkowitego zniszczenia ogromnej części miasta, odnosiłoby się wrażenie, że i tak nikt nie zginął (po raz kolejny kłaniają się „Avengers”). [edit] Aczkolwiek kuriozalne ujęcie drzwi zamykanych na klucz było co najmniej jedno [/edit]. Dobry i trochę zaskakujący finał (nie chcę spoilerować). Dwa smaczki – ciężarówka LexCorpu (zbyt nachalna by nie zauważyć) i satelita Wayne Enterpises (nie wypatrzyłem, ale nawet na screenshotach widać ledwie fragment logo), czyli film Justice League raczej na pewno powstanie. Co do Luthora, to grały go potęgi – Hackman i Spacey, więc jestem ciekaw na kogo padnie w sequelu. Gary Oldman chyba dawno nie zagrał badguya, co? Dobrze by to wyglądało w filmografii obok roli Gordona.
Bardzo dobry restart serii i tchnięcie w niej nowego życia. Tuż po seansie skłaniałem się ku ocenie 7/10, teraz daję 8.