Rate this post

Z pewnością fani serii filmów Oszukać Przeznaczenie nie zawiodą się i tym razem – tak brzmiały słowa, które przeczytałam w jednej z recenzji zanim postanowiłam obejrzeć to „dzieło”. Nie wiem czy recenzent w ogóle widział tą produkcję – czy widział poprzednie, ale ja już dawno nie zawiodłam się tak bardzo na kinie! Dla mnie jest to film kategorii B – niestety. Zazwyczaj pomijam jakiekolwiek wywody po tego typu obrazach jednak z myślą o widzach lubiących ambitne kino, uznałam, że warto napisać tą recenzję. Po co? By nie popełnili tego samego błędu, co ja, w końcu straconego czasu już nikt nam nie wróci.

Oszukać Przeznaczenie dwanaście lat temu to było coś – dzieło filmowe, które intrygowało, wciągało widza w grę śmierci, przerażało i beznamiętnie pochłaniało.  Pomysł był kapitalny. Warto dodać, że reżyserią zajął się James Wong. To było prawdziwe kino, które przerażało do szpiku kości. Dziś kolejna część sagi o niedającym się wyrolować przeznaczeniu nuży do granic możliwości. Film zapadł na sequelową chorobę zwaną przewidywalnością. W fabule nie ma żadnej rewolucji. Jedyną nowością, która miała szanse uatrakcyjnić historię jest możliwość oszukania przeznaczenia. Czyli – zabij kogoś – wykiwasz śmierć – i możesz żyć sobie spokojnie dalej! Pomysł dobry – realizacja spalona! Czy znalazłam w tym filmie jakieś pozytywne strony? Długo szukałam w myślach czy jest rzecz, która przypadła mi do gustu, utkwiła w pamięci i przyznam się, jak dla mnie nie broni się on kompletnie niczym przed typowym filmowym chłamem! Celowo posługuje się kolokwializmem, ponieważ dobitniej on oddaje moje odczucia po napisach końcowych! Jest to produkcja, której szczerze nie polecam i na którą nie warto tracić czasu. Typowy śmietnik dla naszego umysłu!

 

W filmie nie ma nic przerażającego. Fabuła nudna i konwencjonalna – mamy tutaj utarty schemat z poprzednich części. Najpierw katastroficzna wizja, później spektakularne ocalenie. Czyli grupa osób ratuje się przed katastrofą – tym razem autobus, spada razem z zwalającym się mostem. I oczywiście kilku ocalałych ginie po kolei w bardzo dziwnych okolicznościach. Bawi mnie nagłe „oświecenie” nazwijmy go głównego bohatera, który błyskotliwie przewiduje plan śmierci. Widzowie znają to przecież doskonale.  Kostucha bawi się w wyliczankę a śmierć dopada każdego! I Tyle! Może jedynie nieco zaskoczyć zakończenie…, które wprowadza chaos w głowach wielbicieli całej serii!

Gra aktorska beznadzieja, flegmatyczna i bez wyrazu. Mam wrażenie jakbym oglądała aktorów wziętych przypadkowo z ulicznego castingu. Chyba polscy amatorzy z programu serialu „Ukryta Prawda” potrafiliby lepiej zagrać niejedne sceny. Dialogi suche jak mleko w proszku. Efekty są nad podziw śmieszne, zbyt sztuczne. Ewidentnie widać przesadę i nachalność efektów komputerowych. Akrobatka po niefortunnym skoku wygląda groteskowo, jakby skoczyła, z co najmniej trzydziestego piętra drapacza chmur, a nie kilku metrów na matę gimnastyczną. Jakaś śruba, która lata sobie w powietrzu przebija kierownika, i coś spadającego z sufitu, miażdży kolejną osobę. Żenada i raz jeszcze żenada. Kto w to wierzy? Owszem w woli wyjaśnienia rozumiem logikę – śmierć to często dziwne zbiegi okoliczności – śmierć przychodzi nagle i niepostrzeżenie, ale proszę, czy nie dałoby się pokazać bardziej realistycznych przypadków!

Jak sądzę jest to film dla ludzi, którym niedane jest analizowanie sytuacji i którzy wierzą w te wszystkie absurdalne sceny. Kolaż komedii z namiastką horroru, – ale nie takiego, który prawdziwie przeraża, ale takiego gdzie leją się litry keczupowej mazi a organy szybują w powietrzu. Dla mnie film w całości wymuszony. Typowa hollywoodzka papka pretensjonalnego kina!